"Piękno podobnie jak mądrość kocha samotnych
wielbicieli." Oskar Wilde
"Wszystko tu coś znaczy, tylko czasami słów mi brak." Petrelpiotr
 |
W ciasnocie rzeki kaczki usiłują pogodzić się z turystami |
 |
Sjesta gdzieś na Marózce |
 |
Parka |
Płyniemy Marózką. Od ósmej rano. Przed
masowymi spływami, które od kilku lat zadeptują tę niezwykłą rzekę.
 |
Łabędzie krzykliwe z Jeziora Świętego muszą posłużyć za ilustrację jeziorka Pawlik |
Nurt wypchnął nas z mielizny na jeziorko.
Łabędzi nie było. Zwykle co roku pływały przy ujściu, prowadząc czeredkę
potomstwa. Dzisiaj jednak ani łabędzi, ani czapli, ani błotniaków. Jakaś
samotna jaskółka śmignęła nad głowami i szuwarem. Zniknęła w olchach. Jezioro
zakwitło. Mętna woda zasłoniła zagajniki rdestnic i kępy osoki aloesowatej
pokrywającej muliste dno.
 |
Zaczynamy |
 |
Olchy nad Marózką |
 |
Gdzieś za szczątkami mostka w drodze do Orzechowa |
 |
Uważaj! Przeszkoda |
 |
Trochę ulgi. Przecięli pień. Tak naprawdę, po co? |
 |
Te kontrasty... |
Wpłynęliśmy między trzciny, zanurzyliśmy się w cieniu
olch, których konary i gałęzie sięgały w przestrzeń nad wodą. Marózka porwała
kajak. Odłożyłem wiosło. Aparat ożył. Mijaliśmy krzyżówki, które ani myślały
zejść z kłód. Przyzwyczajone do turystów skróciły dystans bezpieczeństwa.
 |
Pani tracz na śniadaniu. |
Nieopodal polowała nurogęś. Czesała powierzchnię wody dziobem. Zauważyłem nawet
błysk rybich łusek, kiedy zwarła dziób, zadarła łebek, połykając zdobycz. Po
chwili wróciła do polowania. Mijaliśmy ją, lawirując między gałęziami
zalegającymi w rzece. Samiczka przemknęła pod korzeniami olch i uciekła w
stronę jeziora. Nie chciało jej się latać. Podbiegła tylko po powierzchni wody
i znowu oddała się polowaniu.
 |
Ogrody Marózki |
Mostka nad rzeką już nie było. do Orzechowa
trzeba teraz jeździć przez Kurki. Przepłynęliśmy między kikutami podpór. W
miejscu, gdzie oparto rozebrane przęsła, zakwitły polne maki. Szpaler olch
ustąpił łące. Zasieki konarów zasłaniające perspektywę ostrego zakrętu
zniknęły. Zostały jakieś smętne resztki, nie dając schronienia ptakom. Darń
wisiała nad wodą. Zagłębienie wypłukane w kredzie też zniknęło. Kilka lat
wcześniej widziałem w nim potężnego suma, który rozdziawił pysk, ustawiwszy się
pod prąd, i czekał na nieuważną zdobycz. Po obwaleniu się brzegu kąt zniknął.
 |
Paproć (jak dowcip) z brodą |
Wpłynęliśmy w ciasny korytarz pod olchy.
Ogarnął nas cień. Otulił plusk wody. Zachwyciły kwilenia znad brzegów i
gęstwiny drzew pochylonych nad wodą, jakiś ruch w wykrotach, między pniami, w
listowiu, wszystko ulotne, ledwo dostrzegalne… Woda sama niosła ku kolejnym
zakrętom, zakolom, pod osypujące się klify, w plamy słońca, nad głaz, co za
każdym razem zgrzyta o dno kajaka, kikuty po wywróconych drzewach, nad polany
pasiastych wodorostów, w świat zapachów czerwcowej wiosny… I ta ułuda
samotności… Za godzinę dwie ruszą grupowe spływy, wypełniając nieznośnym
gwarem, gadaniem, pokrzykiwaniami leśną przestrzeń…
 |
Latająca fauna Marózki |
 |
Szczygieł |
Marózka zasypała wrażeniami. Pstrągiem, który
wyskoczył z wody za ważką, gilem na gałęzi zwieszonej nad paprociami, drozdem
myszkującym wzdłuż brzegu, zimorodkiem rozsiewającym w locie refleksy błękitu,
piskliwcem bawiącym się z nami w kotka i myszkę…
 |
Sójka startująca |
 |
Paproć |
 |
Kilka lat wcześniej ulubione miejsce gniazdowania zimorodków |
 |
Pełnia lata w łubinach |
I ten nieustający film przed
oczami: pochylone drzewa, wykroty, pnie w wodzie, zwary i warkocze nurtu,
uskoki na przeszkodach, kępy paproci z brodami korzeni szukających gleby
poniżej, rośliny uczepione butwiejących kłód, zakosy, przykosy, mielizny szutru
toczącego się pod kajakiem niczym kulki łożysk, cofki, ustronne kryjówki pod
korzeniami wbitymi w dno rzeki, osypujące się klify, wąwozy wyrzeźbione w
zboczach podziemnymi helokrenowymi ciekami… Wiosłowałem, fotografując w
ułamkach chwil względnego spokoju. Zapatrzywszy się w kolejny szczegół,
pozwalałem kajakowi obrócić się rufą w kierunku spływu. Małgosia od czasu do
czasu rzucała paniczne:
- Uważaj! Gałąź! Uważaj! Kłoda!...
 |
Wodopój |
 |
I sobie poszła |
Wypłynąwszy z ostrego zakrętu, spotkaliśmy
sarnę. Piła wodę, stojąc na mieliźnie pod zarośniętym klifem. Kajak kolebał na
nurcie. Nie mogłem odstawić wiosła. Sarna popatrzyła na nas. Odskoczyła.
Wspięła się stromą ścieżką między pniami powalonych sosen. Brnęła przez
paprocie i plątaninę suchych gałęzi. W końcu zniknęła za grzbietem urwiska.
Chybotliwy kajak, swarliwa rzeka, przeszkody… dziwne, że w ogóle na zdjęciach
coś widać. Minąwszy miejsce, gdzie rosły stare świerki uczepione osuwającego
się stoku i gdzie zimorodki co roku budowały norki, trafiliśmy na łan
kwitnącego łubinu. Wypłynąwszy z ostrego zakrętu, usiłowałem utrzymać kajak w
ryzach, żeby dać Małgosi szansę. Coś wyszło. Pomyślałem, przemagając nurt, o
wycieczce pod prąd Marózki. By się działo. Pomysł wydał się realny, jeśli w
ubiegłym stuleciu potrafiłem przepłynąć Brdę pod prąd, budząc zaskoczenie
pracowników tamy w Mylofie obserwujących mozolne przenoszenie kajaków z dołu na
zalew.
 |
Drozd |
 |
Wprawne oko wypatrzy w klifie gniazdo zimorodka |
Nieco poniżej natrafiliśmy na odsłonięty klif.
Cała szata roślinna zsunęła się do wody, odsłaniając szczery piasek. Pod
nawisem żwiru zimorodki wykopały owalną norkę. Jej wejście zwieńczały smużki po
usuwanych odchodach piskląt. Rodzice polowali na Marózce. Swarliwy nurt spychał
pod pień sosny. Nie było czasu na kontemplację miejsca. Walcząc z wirami,
wpychałem kajak pod brzeg, gdzie dało się przepłynąć bez zahaczenia o sterczące
konary.
 |
Na olchy nad Marózką to ja mogę patrzeć bez ustanku |
 |
To samo o bzie, kiedy kwitnie |
 |
Nastrój Marózki tworzy nie tylko obraz. |
 |
Nastrój to także symfonia dźwięków i niepowtarzalny zapach |
Po drugiej stronie chwyciłem głębszy oddech. Działo się. Niebawem
kolejna sosna w poprzek rzeki. Kiedy runęła jesienią kilka lat wcześniej,
przepychałem kajak nogami, siedząc okrakiem na jej pniu. Tak mi się nie chciało
złazić do wody. Potem kolejna pułapka – zwalona olcha nad wodą a tuż pod nią
pień drugiego drzewa. Nieraz mijałem turystów wlokących kajaki do brzegu, by
wylać wodę. Za każdym razem dziwiłem się ich nieporadności. Dopóki ktoś nie
rozciął podwodnego pnia i nie ułatwił spływu, pozbawiając wrażenia przygody.
 |
Biwak |
Minąwszy kolejne klify, zakręty, bystrza, przeszkody,
dobiliśmy do polany. Wepchnąłem kajak między wykrot a brzeg. Małgosia wyszła
wyprostować się. Ja zostałem, bo obok na odsłoniętym korzeniu przysiadła
świtezianka. W plamie słońca. Pozowała. Od czasu do czasu rozchylała skrzydła.
Co za macro!
 |
Uroda Marózki skutkiem każdego szczegółu |
 |
Świtezianka |
Na Marózce każdy szczegół przyciąga uwagę. I
ten zapach czarnego bzu nagrzanego słońcem, tataraku okupującego odsypiska
piasku, dotyk wody, gdy zanurzam ręce z wiosłem, usiłując powstrzymać taniec
kajaka na wirach, w ciasnych zakrętach, na wystających konarach, nieruchawych
pniach… Zrecenzować Marózkę słowem przygoda to chyba za mało. Wrażenia atakują
zmysły z każdej strony. Przeżywam ten krótki spacer kuliście, fotografując,
wiosłując, zdając się na kaprysy nurtu, lekceważąc nagłe przechylenia kajaka na
przeszkodach, zaglądając w każdy dostępny zakątek, czując ulgę, gdy rzeka zwalnia
przed następnym bystrzem…
 |
Ogród botaniczny w każdym calu |
 |
Królestwo pstrąga i szczupaka. Sumy wolą głębsze zakątki. |
 |
W łęgu Marózki |
A potem jest jak zwykle. Stoki doliny
odbiegają od rzeki. Sosny i świerki stopniowo ustępują łęgom. Marózka meandruje
coraz szerzej. Woda wypełnia jakieś mokradła za pasmami oczeretów i kępami
turzyc. Wysokie brzegu opadają, by w końcu zamienić się w czarne, kwaśne,
grząskie obramowanie nurtu. Rozlana woda snuje się nad dnem usypanym z piasku,
omywa kępki zarośli przycupnięte na zagrzebanych kłodach, pniach, splątanych
patykach. Olchowy łęg przypada z boków. Niebo otwiera się nad krajobrazem.
Coraz więcej kaczek w sąsiedztwie.
 |
Brama do Świętego Jeziora |
 |
Biała czapla |
Za szuwarami słychać ptasi harmider. Jestem
pobudzony trelami trzciniaków. To najpiękniejsze wokalizy dla wędrującego
kajakarza. Coraz bliżej skrytego rozlewiska. Tylko wtajemniczeni wiedzą jak tam
trafić. Z jego wnętrza dobiega buczenie bąków, kwilenie błotniaków, chrapliwe
pokrzykiwanie czapli… Wiatr wciska się podmuchem między drzewa, łagodząc dotyk
słońca. Wypływamy z cienia wprost w czerwcowe lato.
 |
W mateczniku najbardziej pobudzającego jazzmana. |
Tu kończy się chwila samotności. Spoza pleców
dobiegają dźwięki rozmów. Dopadła nas ludyczność. Wbijam się w niepozorny
korytarz w szuwarach, przepycham się na rozlewisko. Szuranie burt o łodygi
płoszy białe i siwe czaple. Donośne wokalizy trzciniaków nie zagłuszają naszego
wtargnięcia. Wypływamy spomiędzy mioteł trzcin rosnących obok większych łanów i
podmokłych wysepek. Ocieramy się o zatopione resztki po wymarłych olchach.
Dobijamy do białych grzybieni i dywanu grążeli, nad którymi dokazują ważki.
Kaczki niechętnie ustępują miejsca. Spokój, rozśpiewana cisza, a za szuwarami
odgłosy licznej grupy kajakarzy. Ten dysonans robi wrażenie…
 |
Podwodne drzewa grążeli |
 |
Podwodny las |
 |
Młode krzyżówki w kąpieli |
Plączemy się jeszcze jakiś czas po rozlewisku
między oczeretami a leśną wyspą zalaną słonecznym światłem. Fotografujemy
delikatne obłoki i ich odbicia w wodzie. Nagrywamy śpiewy trzciniaków. Są
niezmordowane. Tak się zapamiętały, że nawet nasza bliskość im nie
przeszkadzała. Z trudem wypatrzyłem jednego solistę uczepionego łodygi wśród
wierzchołków zarośli. Nie sądziłem nawet, że uda się go uwiecznić w tym
galimatiasie poruszających się na kapryśnym wietrze liści, łodyg i siwych
wiechci kwiatostanów. A jednak. Te zdjęcia uznałem za satysfakcjonujące, mimo
kajaka, który nie dał się okiełznać i zmuszał do karkołomnych wysiłków…
 |
Jeden z największych dżezowych solistów, jakich poznałem osobiście. Tomasz Stańko, z czasów studenckiego Remontu, śmiało mógłby brać go do swojej kapeli. |
 |
Tu się zapamiętał. |
 |
A tutaj znowu dopadła go gwiazdorska nieśmiałość. Czyżby ptasia trema? |
Powrót przez Jezioro Święte już bez przeżyć.
Łabędzie krzykliwe z piątką młodych nielotów nie dały się fotografować.
Odpłynęły w zatokę, skryły się w oczerecie. Siwe czaple zlatywały nad
rozlewisko. Jakiś kormoran odleciał nad wyspę, gdzie praktykowano kult staropruskiej
bogini Curche. Kajakarze odpływali w południowy koniec jeziora. Wiatr
zmarszczył powierzchnię falami i oślepił mrowiem blasków. Marózka pożegnała.
Niebawem wpłynęliśmy w odnogę spiętrzoną przez jaz pstrągarni w Kurkach.
 |
Miotła nad Świętym Jeziorem |
 |
Cichy kąt |
 |
Powracającemu jak zwykle wiatr w oczy |