Trawestując Marcela Prousta – w poszukiwaniu utraconego lata.
1.
Bociany odleciały z Przykopu już 10 sierpnia. Pierwszy raz tak wcześnie, odkąd je tutaj obserwujemy. Kołowały nad nami dobre pół godziny, nim utworzyły klucz, by podążyć na południe. W pewnej chwili dołączyła do nich para myszołowów, kwiląc spod bezchmurnego nieba. Bociany zniknęły w końcu za naszymi brzozami i sosnami, zostawiając za sobą kwilące myszołowy i zarażając nostalgią, która zagnieździła się w naszych nastrojach.
Pierwszy klucz żurawi i gęsi zobaczyłem w połowie sierpnia. Doliczyłem się ponad 20 osobników. Gęsi było ciut więcej. Żurawie żegnały okolice Łajsu, Przykopu, Nowej Wsi donośnym klangorem. Gęsi nawoływały się w kluczu, zmierzając na zachód. Domyślałem się, że te żurawie nie wychowywały piskląt. Przykopskie żurawie nadal łażą w pobliżu domu z młodymi sposobionymi już do długodystansowego lotu. Pożegnają się zapewne w drugiej połowie września.
Rykowisko zaczęło się później niż w ubiegłym roku. Pogoda nie zachęcała. Tej nocy, tuż po pełni, odezwały się jednak w pobliżu domu. Od tej pory wciąż nadają ze wszystkich stron. Nie usłyszałem ich jednak na Łynie podczas nocnego spaceru w świetle księżyca na początku IV kwadry. Cóż. Bywa i tak.
2.
Małgosia nie
polubiła w ubiegłym roku nocnego kajakowania po Łynie. Przegapiliśmy więc
spacer podczas pełni. Wypłynęliśmy o wschodzie słońca, które już rozpraszało
mgłę nad rzeką i Kiernozem. Kurki spowijała jeszcze zasłona unosząca się nad
zalaną doliną. W tym roku Łyna uniknęła barbarzyńskiego wykaszania, więc krzyżówki
obsiadły przebłyskujące w bujnej trawie kałuże rozlane na łąkach za obejściem
Kajaków Mazurskich.
Wypływamy na Kiernoz. Obracamy kajak w kierunku wsi. Pasmo mgły nad zadrzewionymi zabudowaniami malownicze. Zachodni brzeg w szacie złotej godziny. Przed nami lustro flauty. Rozpychamy dziobem dywan grążeli, mierzwę wodorostów i glonów oplatających czupryny osoki aloesowatej. Jezioro wokół wyspy płytkie, trochę więc trwa, zanim wypłyniemy na swobodną taflę i spłoszymy snujące się perkozy w szatach Cracovii. Z niepokojem obserwujemy tę wyrośniętą młodzież bez opieki dorosłych…
Łatwo się płynie w bezwietrzny dzień. Niebawem jesteśmy w wejściu na przesmyk między Kiernozami przyozdobiony krzakami kaliny obsypanej rubinami owoców. Płoszymy szare czaple przesiadujące nad opuszczonym żeremiem. Odlatują, ochryple kracząc. Nurt ledwo wyczuwalny. Łyna co najmniej o pół metra wyżej niż zazwyczaj. To sprawia, że nie potykamy się o zanurzone gałęzie i kłody, które ugrzęzły w mule. Przenikamy przez trzciny zarastającym korytarzem, by wpłynąć pod oblicze jaskrawego słońca. W jego świetle fotografujemy siwe czaple, które rozsiadły się na kępie starej łozy za jeziorem, zamiast stróżować na konarach umierających brzóz nad kolejnym ujściem rzeki. Ten czapli sabat czyni wrażenie. Nie podpływamy jednak, wiedząc, że odlecą. Mają dokąd. Niebawem odkrywamy przyczynę ich niechęci do tradycyjnej strażnicy. To wędkarze na mieliźnie, którzy zakotwiczyli na skraju rozległego dywanu wodnej mierzwy. Mijamy ich, płynąc pod drugim brzegiem…
Za kolejnym zakrętem wstrzymuję kajak. Powód prozaiczny – fraktalne pajęczyny w kropelkach rosy rozwieszone na liściach i kwiatostanach pałki wodnej. Niebawem docieramy do mostu. Małgosia wysiada. Dziób kajaka tuż pod spodem betonowego przęsła. Leżąc w środku, odpycham się rękami od chropowatej wilgotnej powierzchni. Kieruję się tam, gdzie przęsło wydaje się lekko wklęsłe. W końcu jestem po drugiej stronie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ostatnie ulewy i wodorosty wypełniające rzeczną toń, spiętrzyły wodę do poziomu, jakiego wcześniej nie doświadczyłem.
Za mostem wpadamy we mgłę. Obiecujemy sobie wspaniałe zdjęcia. Na obietnicach poprzestaliśmy. Mgłą bowiem chmura siwego dymu z wędzarni. Uciekamy, by nie przesiąknąć zapachem, chociaż pasma słonecznego światła łudzą jak podczas zamglonego świtu. W drodze powrotnej pytamy właściciela, czy ryby już uwędzone.
- Jeszcze ze dwie godziny – odpowiada.
Nie poczekamy.
Płyniemy leśną, łęgową aleją, chwytamy obrazy rzeki zmiękczone mgiełkami snującymi się nad uśpioną wodą i między gałęziami krzaków wychylających się z brzegów; pasma cieni i słonecznego światła przelewającego się między pniami i konarami sosen. Mijamy ostatnie malownicze domy Brzeźna na skarpie, z oknami zwróconymi ku rzece. Pokonujemy zanurzone kłody. Zwykle je omijamy. Dzisiaj przepływamy z rozpędu. Pod kilem dość wody, by mimo oporu znaleźć się po drugiej stronie. Nie muszę szukać przejść w galimatiasie zasieków i pod pochylonymi drzewami. Przepływamy przez Morze. Jeziorko zarośnięte na całej powierzchni. Wiosło zahacza o liście grążeli i nenufarów. Pióra grzęzną w mierzwie wodorostów. Zarośnięta toń stawia opór. Z ulgą wpływamy na rzekę tropem odpływającego łabędzia. Więcej go nie spotkamy. Znajdzie sobie kryjówkę w rozległym trzcinowisku…
I oto jesteśmy na najpiękniejszym odcinku szlaku. Jeszcze ptaki śpiewają. Jeszcze słychać trzciniaki i trzcinniczki, szycie świerszczaków, kukułkę (daje się uwiecznić w gałązkach brzozy), obok skrzeczącą sójkę┤ i pokrzykującego dzięcioła… Jest coraz cieplej. Mgła ustępuje. Nastrój pełni lata. Po mokrym lipcu i początku sierpnia zieleń soczysta, bez jesiennych akcentów. Czułbym się usatysfakcjonowany, gdyby nie odlot przykopskich bocianów. Przystajemy wśród tawuł oplatających pnie brzóz i olch w zakątku omszałego zająca, po którym został nagi szkielet rozszczepionego pnia. Fotografujemy kolejne pajęczyny krzyżaków łąkowych i wypełnione pajączkami kokony bagników przybrzeżnych.
Stąd już niedaleko do Brzeźna Wielkiego. Łyna niezmiernie łaskawa. Nie utrudnia spaceru. Bez trudu przemykamy nad zanurzonymi pniami, pod zwieszonymi gałęziami, obok trzcin i zarośniętego żeremia. Woda pod kajakiem głęboka, więc nie obejrzymy kolonii gąbki słodkowodnej porastającej ściętą i zakopaną w mule wiklinę.
Wzmagający się upał nakłania do odwrotu. Opuszczamy jezioro. Rzeka niesie leniwie przez szpaler wybujałych trzcin, pałek, oczeretu. Wiosłuję, by utrzymać kierunek, nie, żeby się spieszyć. Nieopodal żeremia na zakręcie wbijam dziób kajaka w murawę, która zwykle sterczy pół metra nad wodą i kwaśnym czarnoziemem.
![]() |
Autor w swoim naturalnym środowisku |
Małgosia wysiada prostować nogi i grzbiet. Fotografuje rzekę. Wiatru na lekarstwo. Nie łagodzi upału…
Leśne oko |
Za Morzem zanurzamy się w lesie. Jego wnętrze prześwietlone na skroś. Brzegi zalane wodą. Można wpływać między olchy. Z wyjściem gorzej. Grzęzawisko. Fotografujemy przedziwne zakątki. Chociaż mgła ustąpiła, nasycone kolorami drzewa, podszyt, zarośla brzegów wypełniają kadr malowniczymi obrazami pełnymi symetrii i tajemniczości.
Gdzieś tam chodzą niewidoczne dziki i jelenie. Słyszymy pomruki, trzask łamanych patyków, chrzęst roztrącanych łodyg i gałęzi. Zaglądamy obiektywami w rozjaśnioną toń pod kajakiem. Wdychamy zapach rzeki…
Za mostem, gdzie powtarzam przeprawę po wysadzeniu Małgosi na brzeg, podpływamy do kępy brzóz. Na konarach czuwają czaple. Wędkarze już odpłynęli. Fotografujemy z unieruchomionego w tataraku kajaka. Jedna z czapli odlatuje wcześniej. Druga pozuje.
Kiedy odwraca się od słońca, domyślam się, że wystartuje. Naciskam migawkę równo z jej wybiciem się z wierzchołka konaru.
- Mam! – uchwyconą w pozie wojowniczego drona.
Kępa umierających brzóz nad ujściem Łyny do Kiernoza Małego stałym niezmiennie frapującym punktem odniesienia w naszych spacerach do jej źródeł za Orłowem.
3.
Ostatniego dnia sierpnia wpadliśmy nad Gim, szukając refleksów odchodzącego lata. Jezioro mocno opadło z powodu pogłębiającej się suszy hydrologicznej. Niegdyś, siedząc na trawiastym brzegu, można było zanurzyć nogi. Dzisiaj wodę od brzegu oddziela kilkunastometrowy pas obnażonego białego piasku. Frajda dla dzieci budujących zamki otoczone fosami i palisadami z patyków, zwiastun pogłębiającego się kryzysu klimatycznego na pograniczu Warmii z Mazurami zachodnimi.
Zajrzeliśmy w nadziei spotkania z zachodzącym słońcem. Brak chmur spowodował, że sztampowego krajobrazu leśnego jeziora nie dało się uwiecznić. Fotografowaliśmy więc zacumowane łodzie i ich rozświetlone odbicia; podświetloną od spodu palisadę pod pomostem; las po wschodniej i południowej stronie akwenu w poświacie złotej godziny; ostatnich pływaków korzystających z ciepłego wieczoru…
4.
W pierwszych dniach września spacerowaliśmy brzegiem Ustrycha od mini elektrowni w miejscu przedwojennej śluzy do spławiania tratew zbijanych z ramuckich sosen do półwyspu oddzielającego końcową zatoczkę od głównego plosa. Ścieżka wiedzie pod skarpą dźwigającą pomnikowe dęby, sosny, lipy, świerki i graby rezerwatowego grądu. Wije się między kolumnami pni i przewróconymi drzewami.
5.
Następnego dnia jesteśmy na wrzosowiskach porastających sosnowe i brzozowe poręby. Kwitnące wrzosy nieodmiennie zwiastują schyłek lata