Rano zwiedzaliśmy Elbląg. Chcieliśmy do Buczyńca popatrzeć na
statki sunące po pochylni, ale S7 po modernizacji okazała się tak łaskawa, że
już za Ostródą poczuliśmy bliskość Hanzy. Od lat nie jeździ się pod murami
zamku w Pasłęku. Miasteczko odetchnęło.
Za nim otwiera się panorama Wysoczyzny
Elbląskiej górującej abrazyjnymi klifami nad najniżej położonym w Polsce
miastem. Po krótkiej wspinaczce samochodem na łagodne wyniesienie, skąd
roztacza się widok na egzotyczne jezioro Drużno, zaczyna się zjazd nad rzekę
Elbląg, której prawie niewyczuwalny nurt wlewa się do Zalewu Wiślanego.
Człowiek nawet nie wie, że S7, przebiegając od Zielonego Grądu do Gronowa
Górnego, przecina staropruskie Truso, wczesnośredniowieczne centrum handlowe
funkcjonujące w sieci nadbałtyckich powiązań gospodarczych zdominowanej przez
Wikingów.
Drużno było wtedy fragmentem Zalewu Wiślanego aczkolwiek w XIII wieku
Wisła licznymi odnogami w delcie osadzała coraz więcej mułu i piasku w rozlewisku
pod Truso. Kto wie, czy ta geologiczna
przemiana nie była główną przyczyną upadku tej osady kupieckiej. Nieopodal jednej z takich grobli rozciętych śniętą rzeką odwadniającą zamulone coraz mocniej Drużno założono Elbing na prawie lubeckim.

Zaliczając kajakiem pętlę z Piławek pod Ostródą do… Piławek przez
Drwęcę, Wisłę, Nogat, Kanał Elbląski, Jezioro Drwęckie, przeżyłem z kolegami ze
studiów niepowtarzalną przygodę na Drużnie. Czerwcowy żar lał się z nieba na
prześwit kanału wiodącego między nie dającymi się ogarnąć spojrzeniem połaciami
trzęsawisk i szuwarów, pełnych rozgadanego i rozwrzeszczanego ptactwa. Wiosłowaliśmy
przez zieloną od glonów i rzęsy wodę, czując atawistyczne zagrożenie od
mulistego dna pod kajakiem. Gdzieniegdzie w oddali migały samochody,
przemierzając starą szosę do Gdańska. Nigdzie ochrony przed palącym słońcem.
Chcieliśmy zdążyć jeszcze do pierwszej pochylni, ale upał i pustka wyssały z
nas siły. Nie pomagało picie wody, nakładanie czapek. Trzymaliśmy się toru
wodnego, chociaż zatoczki w trzcinach kusiły. Wiedziałem jednak, że jeśli
dalibyśmy się ponieść wyobraźni i uwieść komyszom, utknęlibyśmy w tej mierzwie
nie wiedzieć na jak długo, nim byśmy odnaleźli swobodną wodę… Na ostatni kurs
pochylnią w Całunach spóźniliśmy się kwadrans. Nocowaliśmy nieopodal,
wyciągnąwszy kajaki na zarośnięty brzeg…

 |
Galeria sztuki współczesnej - żeby nie było wątpliwości
|
 |
Wygląda na lofty
|
Wreszcie Elbląg. Zajechaliśmy na parking przy Starym Mieście. Z
przedwojennej świetności nie został kamień na kamieniu. Cegłę z gruzowisk po
przejściu radzieckiej szarańczy, której nie oparło się żadne urządzenie
przemysłowe z elbląskich fabryk, wysyłano do odbudowy Gdańska i Warszawy.
Podobny los dotknął Starówkę w Szczecinie. Jakimś cudem ocalała
tam w frapująca kamienica Loitzów, której ściany zewnętrzne przetrwały pożar po
nalocie w 1944 roku. Uznano widać, że cegły z jej murów nie na wiele się
przydadzą. Została odbudowana dziesięć lat później.
 |
Mika i legendarny piekarczyk, obrońca Elbląga
|
 |
"Wąska ścieżka"
|
Starówka w Elblągu odtworzona od podstaw niczym Starówka
warszawska nawiązuje charakterem do nastrojowej zabudowy miast Hanzy. Coś jest
w fasadach kamienic, co przywołuje na myśl atmosferę Gdańska, Rygi, Tallina…
Lubiłem przejeżdżać przez Elbląg, nawet jeśli śpieszyłem do Gdańska. Wszystko
przez kajaki… i przez zawodowe kontakty z Maćkiem Tokarczykiem, laryngologiem, który
w Elblągu właśnie założył Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Dzieci z
Wadą Słuchu… Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, z jak ciężką chorobą
walczył…


Kajakiem do Elbląga płynąłem tylko raz. Najpierw Nogatem od Białej
Góry, gdzie przeprawialiśmy się przez niebotyczny wał nieopodal stalowych wrót
powstrzymujących napór Wisły przed wlaniem się w koryto Liwy, która od śluzy w
Białej Górze przyjmuje nazwę Nogatu. Potem wiosłowaliśmy w cieniu Malborka. Co
za monumentalne wrażenie!... Zaliczaliśmy rozlewiska Nogatu, nocowaliśmy na bagnistych
brzegach w nielicznych miejscach pod obozowiska… Kusiło, żeby popłynąć na Zalew
Wiślany, ale widok wejścia do Kanału Królewieckiego przeważył… Wpłynąwszy na
nurt rzeki Elbląg, zastanawialiśmy się, gdzie dobić i wyciągnąć kajaki na
trawę. Płonne nadzieje. Ówczesne przemysłowe brzegi były ujęte w karby
betonowych umocnień i miejsc postojowych dla statków i barek. Wszystko to
zasługą Ferdynanda Gotloba Schichaua, który postanowił w XIX wieku budować
okręty i lokomotywy, korzystając z bliskości Zalewu Wiślanego. Dopiero na
wysokości wówczas jeszcze podniszczonej starówki zaliczyliśmy krótki postój –
zakupy… Grudziądz był wtedy przyjaźniejszy. Nocowaliśmy pod starymi murami obronnymi
na promenadzie wzdłuż Wisły niezaczepiani przez nikogo…



Jest więc Elbląg. Łazimy po hanzeatyckich uliczkach, czując się
nieomal jak na Długim Targu w Gdańsku wśród bram, kutych poręczy, wymyślnych
schodów do kamienic... Fotografujemy. Włazimy w Wąską Uliczkę łączącą niegdyś
najstarsze czternastowieczne kościoły w Elblągu… Sztampowa ciekawość…
Architektura jest estetyczna. Nic ponadto… Dopiero widok rzeki pobudza. Jak w
Rydze widok Dźwiny o zachodzie słońca…
Nic jednak nie przebije obrazu kluczy
żurawi nad staromiejskimi dachami, ich tęsknego krzyku spod chmur, tego
dorocznego wrześniowego przelotu ze wschodu na zachód Żuław… Właśnie wtedy
uświadamiam sobie więź z naturą, której nie przyćmi żadne industrialne i
architektoniczne piękno…
Kończymy w kawiarni pod frontonem jednej z urokliwych
kamienic bezą, lodami, pyszną kawą i wodą dla Miki, która dzielnie dotrzymywała
kroku na rozpalonych uliczkach…
I jeszcze jedno. Okazuje się, że wpadliśmy do Elbląga w 558
rocznicę bitwy morskiej na Zalewie Wiślanym stoczonej 15 września między
połączonymi flotami Elbląga i Gdańska a flotą Krzyżaków zmierzającą do ujścia
Wisły na odsiecz obleganemu zamkowi w Gniewie (podczas wojny trzynastoletniej).
Już więc nie Buczyniec w głowie. Jesteśmy blisko Stegny. Płaskie
Żuławy, Szkarpawa, kanały, monotonne obrazy pociętych rowami pól, wierzby,
topole, olchy… Setki kilometrów kajakowych szlaków, których nie miałem okazji
poznać, chociaż mieszkałem w Gdańsku kilka lat…
I Stutthof wybrzmiewający niczym Auschwitz…
Dojeżdżamy do Jantara. Pod samą plażę. Zatoka Gdańska. Po tłumach
latem ani śladu. Przed oczami woda, rysa horyzontu i niebo z chmurami
nadciągającymi z północy. Łazimy po mokrej plaży. Fale szumią, pienią się,
gasną na brzegu, płuczą mewom stopki…
Ustawiam metalowe krzesełko na skraju wody i ubitego piasku.
Fotografuję. Obraz symboliczny. Myślę sobie:
- Samotne krzesło
nadaje zdjęciu znaczenie... Gdy nie ma nic, nie ma zastanowienia...
Prowokuję do
oczywistego pytania:
- Jak długo ten
przedmiot tu jest?
Niech się głowi,
kto ogląda…
Po chwili siada
na nim Małgosia. I sobie przypominam facecję sprzed lat:
- Postać dziwi
się morzu. Jeszcze bardziej dziwi się morze, spoglądając na zamyśloną postać i
niezdyscyplinowanego pieska…
Lato gaśnie. Razem
z nim mewy brodzące wzdłuż wody, unoszące się na falach, lecące pod wzmagający
się słony wiatr; brodźce macające długimi dziobami okruchy żwiru na skraju
spienionej wody; kormorany lecące z dala od plaży; ludzie zażywający ostatniej
kąpieli; mierzeja za plecami gasnąca pod woalem coraz gęstszych chmur…
 |
Ostatnie spojrzenie na morze
|
Jeszcze tylko
podjazd do Mikoszewa, gdzie przeprawa promowa i ujście cesarsko-pruskiego Przekopu
Wisły do Zatoki Gdańskiej… I nostalgiczny powrót do Przykopu nową S7… W nocy
już pada…
 |
Prom łączący Mikoszewo ze Świbnem
|
 |
W oddali Zatoka Gdańska
|
 |
Zachód słońca nad Przekopem Wisły i Wyspą Sobieszewską
|