 |
Tak sobie hasał |
Zajrzałem do matecznika bobrów i czarnych
dzięciołów za Bałdami. Zachętą wczorajszy lis polujący na
łące nieopodal domu.
 |
Tu zajrzał... |
Było jeszcze szaro, gdy wyjeżdżałem spod domu.
Za drzwiami znalazłem się w środku ptasiego koncertu. Słyszałem wilgi, drozdy,
sikory, piecuszki, dzięcioły i mnóstwo innego latającego drobiazgu. Przymrozek,
jeśli był, zalegał w obniżeniach terenu. Nie widziałem szronu. Brzask uwydatnił
fraktalne struktury przydrożnych bezlistnych drzew. Nie zamierzałem jednak
fotografować. Zakątek bobrów wzywał.
 |
tam się przyglądał... |
Sprowadziłem rower do szosy. Pojechałem do
Bałd. Przez uśpiony Przykop i nieruchomy las. Żadnego wiatru. Niebawem
zjechałem na biskupią drogę. Wytrzęsło mnie na obnażonych sosnowych korzeniach.
Siodełko wlazło w tyłek. Plecak dyndał na plecach. Wciąż nie wyjmowałem
aparatu. Było za wcześnie. Wokół półmrok, śpiew ptaków, szelesty w krzakach i w
podszycie…
 |
czegoś słuchał... |
Ujrzawszy pola między drzewami, zwolniłem. Za
głazem upamiętniającym pierwszego biskupa Warmii, Anzelma panującego w latach
1250-1278, przystanąłem. Rozejrzałem się. W ubiegłym roku o tej porze
fotografowałem chmarę jeleni, która najpierw kroczyła za licówką w kierunku uniwersyteckich
zabudowań, a potem wracała do lasu, napotkawszy ogrodzenia i usłyszawszy
ludzkie głosy.
 |
Koziołek na pastwisku koło biskupiej alei |
 |
Poszedł sobie |
Dzisiaj pastwisko było puste. Jechałem aleją, przecinając
ścieżki wydeptane przez dziki i sarny. Nigdzie żywego ducha. Nieco dalej
zobaczyłem jednak koziołka. Pasł się za lipami tuż przy płocie. Chyba mnie wyczuł,
chociaż stanąłem za kępą krzaczastych odrostów. Zaczął przemieszczać się w
stronę lasu. Kiedy myślałem, że wkroczy w kąt, w który wycelowałem obiektyw,
zmienił kierunek. Oddalał się, świecąc lusterkiem. Zdjęcie zamieściłem z
kronikarskiej powinności. Nadal brakowało światła...
 |
W komyszach bobrów |
Zjechałem na drogę do Bałdzkiego Pieca.
Spłoszyłem zająca. Przekicał w stronę lasu zasłaniającego matecznik bobrów. Przejechałem
nad strugą odprowadzającą wodę z pól i pastwisk ciągnących się aż od Gimu.
Osiągnąwszy granicę leśnego masywu nadleśnictwa w Jedwabnie, odbiłem do
najbliższej ambony. Stojąc za świerkami, oglądałem wnętrze doliny ciągnącej się
łukiem do przepustu i linii energetycznej z Bałd do Bałdy Pieca. Łąka była
pusta. Wzdłuż rowu wypełnionego wodą przebłyskującą spomiędzy sierści suchego
pozimowego zielska zalegało błoto. Dziki odwaliły gwizdami płaty darni, odsłaniając
kwaśny czarnoziem.
 |
Żuraw w lesie |
W oddali dostrzegłem żurawie. Spacerowały za
przepustem pod kolejną amboną. Łudziłem się, że poczekają aż podejdę. Poprowadziłem
rower u boku grzbietem moreny przez świerkowy tunel. Zarastająca droga nie
sprzyjała jeździe.
 |
Trochę tu upiornie |
Zaglądałem w upiorne wnętrze drugiej równoległej dolinki
przekształconej przez bobry w siedlisko. Zszedłszy z omszałego stoku nad równie
omszałe wykroty, pnie, konary powalonych drzew, spróbowałem podejść do
wypiętrzonego żeremia.
 |
Siedlisko |
Poczułem jednak pod podeszwami butów uginający się
grunt. Ścieżka wiodła dalej między turzycami, znikała w kanale napełnionym
wodą. Bobry wychodziły tędy do lasu w poszukiwaniu drzew do ogryzienia. Dalej
nie próbowałem. Uginająca się ziemia, czarna toń kałuż i grzęzawisko
pod plątaniną szczątków drzew i krzaków… to wszystko odstręczało od ryzykownego
podejścia.
 |
Komysze wiedźmina |
Za linią energetyczną w obniżeniu moreny,
gdzie obie doliny łączy wyschnięty rów melioracyjny, zacząłem skradać się do matecznika
łabędzi krzykliwych. Bobry przegrodziły dolinę po prawej tamą z pni, gałęzi,
mułu i kamieni wygrzebanych podczas rycia długich korytarzy do nor pod
świerkami i sosnami. Po kilku latach tama zarosła sitowiem i wodolubną trawą.
Spiętrzona woda utworzyła rozległy zalew.
 |
Jedno z rozlewisk kaskady |
 |
Olchy nad rozlewiskiem |
 |
Brzozy na tle podświetlonych sosen |
 |
Osypujące się brzozy |
 |
W komyszach łabędzi |
Łabędzie zeszły z błotnistej
mielizny. Popłynęły do krzaków wymarłej łozy. Snuły się pod kępami turzycy, łanem
trzciny i w pobliżu wykrotów. Pozowały na tle brzóz w plamach słonecznego
światła przenikającego przez ścianę lasu za rozlewiskiem.
 |
Para |
Gaworzyły scenicznym
szeptem. Sięgały po wodorosty. Zastygały w bezruchu, przyjmując fantazyjne pozy.
Zdawały się zafascynowane misterium świtu. Zachwycały. Nie mogłem oderwać od
nich oczu… Zdjęcie za zdjęciem, film za filmem, scena za sceną, wrażenie za
wrażeniem…
Wśród sosnowych pni przechadzał się żuraw. Przybierał
tajemnicze pozy, mając za tło pozłacane sosny i piach rozgrzebanego stoku. Jego
klangor wypełniał przestrzeń. Drugi z ptaków przechadzał się skrajem wody,
przeszukując łan zarośli nad łabędziem krzykliwym. Ptaki nie wadziły sobie. Żuraw
i łabędź na jednym zdjęciu – fajna sprawa. Takie rzeczy tylko w ostojach bobrów
i czarnych dzięciołów…
Para innych żurawi debatowała za zakrętem
doliny. Ujrzawszy je między pniami starych olch rosnących nad rozlanym
strumieniem bobrów, postanowiłem do nich podejść. Przełaziłem nad dziurawymi
korytarzami bobrów, omijałem wykroty i pnie powalonych osik. Trzymałem się
osłony gałęzi. Żurawie wyszły na otwarty fragment polany. Robiłem zdjęcie za zdjęciem.
Podchodziły do siebie. Odchodziły. Gadały. Ich klangor zagłuszał wszystko inne.
Samiec spróbował krótkiego tańca. Rozwinął skrzydła. Zrobił piruet. Uniósł się
nad trawę. Osiadł powoli. Jakby nic nie ważył. Przestał. Nie miał z kim konkurować. Nie musiał się
starać. Ku mojemu żalowi. Para zgodnie i razem weszła do lasu na morenie,
ucinając spektakl. Na osłodę złapałem obiektywem jeszcze jedną parę w przelocie
ku wschodzącemu słońcu.
 |
Kolejne rozlewisko bobrów |
Od matecznika łabędzi krzykliwych powędrowałem
grzbietem moreny na północ. Z biegiem strumieni. Po kilkuset metrach droga z
grzbietu opadła ku łące i strumieniowi zamienionemu przez bobry w kaskadę.
Zostawiłem rower za powalonym świerkiem i zszedłem nad rozlewisko podziwiać
misterną tamę.
 |
Tama wsparta o kępę drzew |
Wygięta w łuk konstrukcja opierała się o kępę olch. Woda spadała
ze spiętrzenia. Spływała też bokiem pod brzegiem, gdzie stałem. Las przeglądał
się w lustrze rozlewiska. Nieruchome powietrze wypełniała symfonia wiosny.
 |
Solista |
Kos
usiadł na czubku pnia pozbawionego gałęzi i nadawał jak opętany. Dzięcioły,
przyleciawszy z lasu, wylądowały za kępą turzycy. Dokazywały. Chciałem je
sfotografować. Uciekły. Nie zauważyłem, co je spłoszyło. Zniknęły w podszycie.
Poszedłem za nimi. Zbyt głośno.
 |
Pierwsze zawilce |
Zaabsorbowany pierwszymi zawilcami przegapiłem
bobra. Usłyszałem klapnięcie ogona o wodę. Fala odbiegła na środek rozlewiska.
Stałem nad nim w nadziei, że bóbr wypłynie. Potrafią jednak wstrzymać oddech na
długo. Nurkują tak subtelnie, że nawet nie wzniecają fali na powierzchni.
 |
Tędy płynął bóbr |
 |
Kaskada |
Nieco
dalej, gdzie rozlewisko przechodzi w dopływającą strugę z kilkoma pomniejszymi
kaskadami, zobaczyłem bańki gazu ulatujące z dna. Bóbr płynął pod prąd. Nie
wynurzył się. Miał gdzie się schować. Wszędzie widziałem niewielkie zatoczki,
korytarze w zaroślach przechodzące w podziemne wejścia do nor, zasieki...
Zawróciłem ku wyspie otoczonej moczarami. Za
nią strumienie łączą się, wypełniając kolejne rozlewisko spiętrzone
największą tamą bobrów, jaką kiedykolwiek oglądałem. Bobry którejś wiosny
usiłowały przegrodzić prześwit samej grobli, pozostałości tamy
dziewiętnastowiecznego młyna, po którym nie został ślad. Nurt podmył korzenie
wiekowych sosen. Przetrwały, bo ktoś zawczasu rozebrał konstrukcję.
 |
Koziołek w trzcinach |
Na końcu moreny wypatrzyłem ścieżki ku wyspie.
Już miałem wejść, gdy szelest suchej trawy wypłoszył koziołka. Wybiegł z
zarośli. Przeskoczył przez strumień. Wpadł w pozłacane trzciny. Usiłowałem
panoramować. Uchwyciłem jego rozmyte kontury za łodygami trzcin. Oszczekawszy
mnie zniknął w lesie za doliną.
Nie doszedłem do wyspy. Wydeptane przez
zwierzęta ścieżki pokryła woda. Pozimowa sierść bagiennej trawy ustępowała pod
obuwiem. Nie dało się obejść przebłyskujących kałuż. Bobry się postarały.
Wróciłem
na suchszy grunt. Zdążyłem na przelot pary żurawi, które nad wyspą zatoczyły
łuk i poleciały ku słońcu.
Poszedłem ścieżką wzdłuż kaskady drugiego
strumienia. Bobry rozbudowały tamy, powaliły kolejne osiki, wierzby, olchy.
Stworzyły ogródki wzdłuż nurtu... Dzielne zwierzaki. Trudniej je jednak sfotografować
niż nad Wisłą. Na Urzeczu są bardziej widoczne i mniej jakby płochliwe…
A to, co poniżej, tylko obrazkiem z parku w Orłowie nieopodal dawnych dworskich zabudowań. Wiosna pięknie się stroi.