sobota, 14 października 2017

Jełguń



Pasemka jesieni

Jesień ustroiła przydrożne drzewa pasemkami. Jadąc na rowerach przez Nową Wieś i Nowe Ramuki, kierowaliśmy się do matecznika w Jełguniu. Wiatr przeszkadzał. Mijaliśmy torfowisko pod nadleśnictwem, dzisiaj puste. Patrzyliśmy na klucze żurawi wpadające w prześwit lasu nad asfaltem. Ich krzyk przenikał przestrzeń między drzewami. 
Żurawie też słyszałem

Rykowisko zgasło, ale w perspektywach ścieżek widzieliśmy zamazane kształty zwierząt. Słońce grzało, lecz wiatr nie ustawał. Nie czuło się komfortu leśnego spaceru. Wjechawszy na dukt w kierunku Jełgunia, szukaliśmy zjazdu nad jeziorko Oczko. Połączone z Jeziorem Jełguńskim przekopem w grobli. Po ostatnich inwestycjach drogowych nadleśnictwa pogubiłem się trochę w plątaninie duktów. GPS pokazywał, że oddaliliśmy się od celu. 
Jełguński dąb

W zakamarkach lasu przylegającego do rezerwatu mignął zad jelenia. Zobaczyłem tylne nogi w wyskoku, usłyszałem trzask tratowanych patyków. Jeleń zniknął w wąwozie między drzewami. Odgłos ucieczki ucichł. Zawróciliśmy.

Lis odpoczywający

Intuicja podpowiadała powrót do miejsca, skąd wiodła droga nad jezioro. Świeże poręby zmieniły krajobraz. Trudno było się połapać. Musiałem sięgnąć pamięcią do odległych wspomnień. Dopiero wtedy, gdy siatka dróg ułożyła się w miejsce spotkania z wilkiem przed kilku laty, odnalazłem zjazd nad Oczko. 






Brukowana droga w wąwozie wyprowadziła nas pod stary dąb a za nim na polanę. Przystanęliśmy obok ambony, z której fotografowałem kiedyś lisa wygrzewającego się na słońcu w bujnej trawie. I samotnego żurawia ćwiczącego ogłuszający klangor. Dzisiaj pagórki pokryte jesienną trawą czesał wiatr. Hen nad drzewami krążył drapieżny ptak. Za wysoko, bym mógł rozpoznać gatunek.



Z ambony na skraju rezerwatu

Wzdłuż jeziorka Oczko
Dęby nad Oczkiem

Potem zjechaliśmy nad Oczko. Pod stare dęby. Prześwietlone popołudniowym słońcem. Rosną nad drogą i brzegiem jeziorka. Jeden z nich dobiega swojego kresu, osypując się zmurszałymi konarami. Pozostałe nadal imponują. To skraj Lasu Warmińskiego. 

Jełguński dąb





Oczko

Jeziorko nie dawało się sfotografować. Słońce oślepiało. Automatyka aparatu nie radziła sobie z warunkami. Wolę tutaj przyjeżdżać o świcie.



Po drodze nad Jełguń przeprowadziliśmy rowery obok powalonego dębu. Cały pień pokryły brodaczki. Do tej pory nie spotkałem tak dużej kolonii tych porostów. Widziałem pojedyncze kępki na torfowisku Wiercibaby koło Jeziora Dłużek, na gałęziach drzew nad samą Łyną, ale cały pień pokryty od wykrotu po zanurzone w listowiu innych krzaków konary to jeszcze nie.










Brodaczkowa kolonia

Powalony dąb w brodaczkach przegrodził światło leśnej drogi, uniemożliwiając przejazd. Niebawem doszliśmy na koniec cypla odcinającego z tafli Jeziora Jełguńskiego płytką zatoczkę sąsiadującą z Oczkiem. Z tego miejsca nie widać przerwy w grobli oddzielającej obydwa jeziorka. Wiatr, wzniecając fale na całym jeziorze za plecami, wpadał do zatoczki, marszczył powierzchnię wody, uniemożliwiał spojrzenie w płytką toń. 

Zatoka Jełgunia

Jełguń

Ścianę lasu nad jeziorem dyskretne pasemka jesieni. Po drugiej stronie dojrzeliśmy bielika. Szybował, nie poruszając skrzydłami. Przepatrywał okolice. Królewski majestat obrazu. Kiedy zniknął, stanąłem obok wykrotu starej olchy, która zaległa w wodzie.


















Z korzeniowej bryły wyrastał kikut brzozy. Główny pień z koroną obłamał się, wpadł do jeziora. W miejscu ułamania wystrzeliła boczna gałąź, kontynuując życie. Ów statyczny obraz nie epatował dramatyzmem. Groźne zdarzenie, nadchodzące długo, przestaje być tragedią. Staje się przejawem trwającej egzystencji. W tym obrazie dramatu trzeba się domyślić. Życie i śmierć. Czym jest? Czyż nie kolonoskopią, o której Woody Allen mawia, że w trakcie mozolnego przygotowania do zabiegu człowiek cierpi (żyje), ale kiedy dostaje znieczulenie i doznaje głupawki, wpada w nirwanę (umiera) aż do przykrego wybudzenia? I znowu wpada w kolejny etap przygotowania do zabiegu (znowu żyje)? Oryginalne. Czy to jednak nie za bardzo celebryckie poczucie humoru? Cóż…

Jełguń z cypla

Wiatrem smagani

Poszliśmy zarastającą drogą wzdłuż jeziora w kierunku słońca. Przenosiliśmy rowery nad pniami leżących drzew. Rozpychaliśmy się między pędami grabów, krzaków, łodygami pokrzyw. Mijaliśmy kąty nieprzystępnego brzegu. W końcu przed nami otworzyła się polana. Widoczna ze starej asfaltowej drogi, która biegnie grzbietem moreny wśród starych drzew. Ktoś odświeżył rów melioracyjny. Szliśmy koleinami wygniecionej trawy. Buty i nogawki spodni łapały wilgoć. Wiatr tutaj nie docierał. Tarmosił koronami drzew i wpadał w przestrzeń dalej.

Lisia polana

Polujący czy kontemplujący?

W pewnej chwili ujrzałem lisa buszującego nad rowem. Polował na gryzonie. Z początku, będąc pod wrażeniem ostatnich zdjęć wilków Marcina Warmińskiego i Krzyśka Leśnego Mikundy pomyślałem:
- Młody wilk.
Serce zabiło żywiej. 


Podchodząc jednak bliżej (wiatr pomagał), wyzbywałem się złudzeń. Lis jednak nie był płochliwy. Pozwolił się fotografować. Spojrzał kilka razy w obiektyw. W końcu niechętnie, nie panikując, odszedł między puszczańskie drzewa.







Zatoczyliśmy pętlę. Wróciliśmy na zjazd, którym dotarliśmy nad jeziorko Oczko. Wjechaliśmy nad drogę wzdłuż Jełgunia. Jego tafla z trudem przebijała się przez zwartą ścianę puszczańskiego rezerwatowego lasu. Asfaltowa nawierzchnia rozpadała się z biegiem czasu. Ściółka coraz bardziej zakrywała światło jezdni. Mijając kolejny rozjazd, ujrzeliśmy stary dąb. Dobiegał swojego kresu. Większość jego konarów zmartwiała, pokryła się patyną mchu, grzybów, wrastających roślin podszytu, śladami próchna… 
Kolejny jełguński olbrzym


Mały wszechświat



Lipowa aleja w Jełguniu

Potem zjechaliśmy na ulubioną polanę w Jełguniu. Z lipową aleją, która musiała stanowić estetyczną atrakcję nieistniejącej już wsi, wpadającą następnie w las i wiodącą do nieistniejącego już mostu przez Łynę w nieistniejącej Sójce w kierunku Rusi, chyba najstarszej wsi przylegającej do Lasu Warmińskiego. Polana czaruje. 



















Miejsce ma w sobie magię. Jej widok poprawia samopoczucie. Do tej pory jednak nie udał mi się utrwalić na zdjęciach doznawanego przez ze mnie wrażenia bezmiernego komfortu i błogostanu. Cóż…


























Powrót do domu z pieleszy Lasu Warmińskiego nie nastraja. Zwłaszcza kiedy droga wiedzie między świeżymi ranami poręb w materii puszczy napiwodzko-ramuckiej, zadanymi przez harwestery i forwardery.


Zabytkowe lipy Jełgunia





















2 komentarze:

  1. Ten lisek ... to mój stary dobry znajomy. Mam z nim na tej polance bardzo fajną sesję :) 16 i 17 bardzo!

    OdpowiedzUsuń