czwartek, 17 sierpnia 2017

Czasem warto się podzielić... wrażeniami




Do Kurek dojechaliśmy po zakupach w butryńskim sklepie. Nieopodal sklepu na słupie elektrycznym jest gniazdo. Bociany odchowały jedno z dwojga piskląt. Już latające. 










Zanim wyjąłem aparat, jeden z nich odleciał na pobliskie łąki. Pozostała dwójka czyściła wnętrze gniazda. Pomyślałem:
- Chyba nie ta pora. Jeszcze tydzień i znikną z krajobrazu.








Lubią się

Kiernoz Wielki

Wypłynęliśmy o przyzwoitej porze. Dla śpiochów. Krzysztof Wątły, widząc nas tuż przed dziewiątą, stwierdził, że zamierzał już oddać kajaki innym. Na szczęście zdążyliśmy. Wodowanie. Krótka narada, którędy płynąć. Woda opadła od czasu ostatniej wycieczki. Można by do Jeziora Łańskiego. Wybraliśmy jednak Kiernozy. Krótki wysiłek pod prąd Łyny. Nabrzeżne domki trochę podeschły po ostatnim wezbraniu. Różowe lilie odzyskały urodę pod tatarakiem.

Most. Plusk wody odbijający się wielokrotnym echem od betonowych ścian… Wypływamy na rozjarzone jezioro. Pomiędzy łyski. Uwijały się w dywanie wodorostów, który rozpostarł się od brzegów aż ku wyspie. Przepychamy kajaki przez zieloną mierzwę. Wiosła grzęzną w łodygach. Trącają osokę aloesowatą, która błyszczy w przejrzystej toni.



Perkozy uciekają ku otwartej wodzie. Za nimi dorastające pisklęta w ochronnych jeszcze pasiakach. Jeden z dorosłych ptaków wywija rybką w dziobie. Zachęca młodego do jedzenia. Podlotek nurkuje. Podpływa pod wodą. Łapie za ogon. Pochłania zdobycz… Sielanka…





Między Kiernozami
Słońce zalewa oczy. Wiatr popycha. Powrót będzie żmudny. Płyniemy. Znajomi, którzy wzbraniali się przed kajakowaniem, chyba zadowoleni. Dotrzymują towarzystwa. Fotografują. Opowiadam o wyspie na Kiernozie Wielkim. Pokazuję opuszczone gniazda na starych sosnach i dębach. Próbuję kadrować brzozy, które odróżniają się od tła starego boru. Do tej pory nie byłem zadowolony ze zdjęć. Co innego widzę, co innego wychodzi…


Zewsząd dochodzą nieśmiałe zaśpiewy ptaków, pokrzykiwania nawołujących się perkozów, kwakanie kaczek podrywających się do lotu. Drobna fala gra na burtach. Nieśpieszno nam. Czas płynie leniwie. Mijamy zatoczki. Wpływamy w lejkowate ujście Łyny. Nurt śpi. Woda snuje się między nenufarami. Porusza wodorosty. Kajaki płyną w szpalerze gałęzi wyschniętej łozy. Trzciny i turzyce ściskają rzeczne koryto. Ptaki przelatują nad głową i wybielałym od światła żeremiem bobrów. Sierpniowe lato w pełni. Wiosłujemy. Gapimy się wokół. Jest błogo. Komfortowo. Zakręt, zakole, podmuch wiatru, chwila ciszy, dotyk słońca, pchnięcie wiosłem, zdjęcie znajomych w kajaku obok, krótka wymiana zdań o bobrze, który tutaj pozował o świcie, szuwarowy korytarz i wreszcie kolejne jezioro. Kiernoz Mały.


W oddali panorama Brzeźna Łyńskiego. Otulone drzewami domy nad wodą. Ze skarpy nad dachami widać malowniczy krajobraz doliny obejmującej meandry rzeki, stawy u podnóża, jezioro, podmokłe łąki, rozległe lasy. Podczas zachodu słońca widok staje się patetycznie piękny.

Przemierzamy jezioro ku kępie starych brzóz. W konarach których jak zwykle dostrzegam sylwetkę czapli. Nic jej nie wzrusza. Stoi na jednej łapie i czuwa. Chyba śpi. Przesuwając kajak, znajduję miejsce, z którego widać ptaka na tle popielatego od skwaru nieba…

Za Brzeźnem

Przebrnąwszy przez zarośniętą zatokę, wpływamy na rzekę. Nurt dalej ospały. Grzęźnie w mierzwie wodorostów. Zaglądamy do stawu za groblą. Spoglądamy w okna domów nad stawem. Płoszymy kaczki, które znikają w oczeretach. Zazdrościmy mieszkańcom ich miejsca na ziemi.



Za mostem drogowym dobijamy do piaszczystej plaży pod starą wierzbą. Jej konary sięgają drugiego brzegu. Wysiadamy. Prostujemy kości.


Płyniemy ku Morzu. Inga twierdzi, że nazwę przywlókł ze sobą ktoś z pogranicza. Jezioro Pomorze i Marycha pod Sejnami to nazwy z rdzeniem morie. Tam wszystko kojarzyło się z morzem, Pomorzem, moriem. A ja myślałem, że nazwę temu jeziorku nadał ktoś dla facecji…




















To oni w bramie Łyny



Łyna jak zwykle mami. Mijamy powalone drzewa, martwe pnie, obcięte konary, oplecione szuwarem, turzycą, tatarakiem, obrośnięte grążelem, wodorostami. Płyniemy w cieniu przybrzeżnych olch i brzóz zasłaniających wnętrze wilgotnego boru. Jesteśmy sami. Wycieczki jeszcze nie wypłynęły na szlak. Mamy szansę widzieć więcej. Samotny dom na wzgórzu znika za drzewami. Pochylamy głowy pod pniem nadal żywej olchy. Za bramą z gałęzi otwiera się kolejny fragment rzeki. Smugi światła i cienie malują krajobraz…




W końcu Morze. Płoszymy białą czaplę. Nie pozwoliła podpłynąć. Uniosła się z gracją nad szuwary. Zakrakała. Dźwięczniej niż szare, lecz równie nieprzyjemnie. Po chwili zniknęła między drzewami łęgu.

Małgosia fotografowała białe lilie. Próbowałem utrzymać kajak w ryzach. Wiatr jednak swawolił. Nawet dywan owalnych liści i krępujące wodorosty nie potrafiły unieruchomić kadłuba. Inga i Andrzej wypłynęli na środek jeziorka. Czekali na nas.


Powiedziałem:
- Płyńcie przodem. Aparat w pogotowiu. Zobaczycie więcej oprócz naszych pleców.
Ruszyli. Wnet spłoszyli siwą czaplę. Była za daleko. Nie zdołałem jej sfotografować na tle coraz chmurniejszego nieba. Chmury, przesłaniając słońce, wzmagały wiatr. Który chłodził. Płyniemy przez zakola w szpalerze oczeretów, trzcin, pałki wąskolistnej, wśród kęp arcydzięgla, barszczów, wybujałych szczawiów w barwach coraz bliższych jesiennym, między otwartymi kwiatami grzybieni…


Jest błogo. Kajak sunie. Ptaki znaczą terytorium śpiewem. Świtezianki uwijają się nad grążelami. Motyle okupują kwiatostany baldachowatych. Z oddali dobiega klangor żurawi. Zewsząd dochodzi stukanie dzięciołów. W lesie słychać szczekanie koziołka. Woda pluska pod wiosłem…






Brzeźno

Nie ma jednak wiosennego ożywienia. Lato sierpniowe w apogeum. Pierwsze oznaki nadchodzącej jesieni: opadające z drzew pojedyncze liście, przekwitające kwiaty, czerwieniejące się owoce jarzębiny i dzikiej kaliny na brzegach… Narastająca w myślach nostalgia…


Trzeba się otrząsnąć.
- Widzicie ten pagórek nad zakrętem? – mówię do znajomych. – To żeremie. Płyniecie właśnie nad zamaskowanymi wejściami. A tutaj jest kolonia gąbki słodkowodnej – pokazuję miękkie narośla na zatopionych gałęziach…


Dopływamy do Brzeźna Dużego. Przedzieramy się przez szuwary, potem przez dywan z liści grążela. W oddali dostrzegamy stadko białych czapli. Polowały na skraju szuwarów pod lasem. Spróbowaliśmy do nich podpłynąć. Były jednak zbyt czujne. Zanim zbliżyliśmy się na odległość fotograficzną, rozproszyły się. Część uniosła się nad las i osiadła w konarach sosen. Część odleciała w głąb zatoki jeziora i zaległa w zaroślach.


Od dłuższego czasu słyszeliśmy głosy za plecami. Dogoniła nas pierwsza grupa kajakarzy. Zmierzali w górę rzeki. Pomyślałem:
- Daleko nie popłyną.
Przesmyk na Brzeźno Małe zarósł. Po opadnięciu wody wodorosty i trzciny utworzyły zwartą ścianę. Trzeba wiedzieć, którędy się przepychać, by odnaleźć otwartą wodę. Zawsze mam z tym kłopot. Ktoś, kto próbuje pierwszy raz, kończy ze skrępowanym wiosłem. Niebawem zobaczyłem pierwszych zniechęconych. Wracali znużeni tępym oporem zielska, które rozpleniło się na całej szerokości przejmy.


Zawróciliśmy. Północny wiatr dał odczuć swoją siłę. Czesał szuwary. Czepiał się wioseł. Wzmagał opór wody i połamanych trzcin w śpiącym nurcie. Słońce oślepiało. Oczy uciekały w bok. Rachityczne olchy dawały rachityczny cień. Łyna niosła między szuwarami i rozległymi turzycowiskami. Dopiero za zamaskowanym żeremiem wpłynęliśmy w półmrok. Co za ulga.




Inga koniecznie chciała pływać. Andrzej oparł kajak o kredowy brzeg. Wiosło wbił w ustępliwe dno. Inga schodzi z kajaka. Płynie. Rozgarnia wodorosty. Taki kaprys. Kaprysowi nie sposób się oprzeć…



Wracamy przez meandry, przez Morze, pomiędzy konarami powalonych olch... Wkrótce zaliczamy Brzeźno Łyńskie.
Łąka nad Kiernozem Małym

Za mostem szukamy kolejnego miejsca na postój. Jest takie. Nieopodal kępy starych brzóz. Mojej ulubionej. Brzeg ugina się pod stopami. Przed nami bujna łąka. Kwiaty mienią się w świetle. Tańczą w podmuchach wiatru.










Podchodzę bliżej brzóz. Płoszę białą czaplę. Jest urocza. Z gracją płynie pod szarymi chmurami. Znika za wsią. Przede mną Kiernoz Mały. Pofalowany. Będzie wymagający. Nie lubię pod wiatr. Taki widok odbiera siły.







Powrót przez jeziora nuży. Każda chmura wzmaga podmuchy. Każdy powrót słońca uspokaja aurę. Z ulgą dobijamy do przystani. Wyciągamy kajaki. Teraz na obiad. Do baru naprzeciwko sklepu. Dzisiaj sandacze. Palce lizać… I kasztelan. Pić się chce…

6 komentarzy:

  1. Długa ale przyjemna historia płoszeń. Zakończenie najlepsze ... sandacz i zimne piwo ... ja cież!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemne klimaty. Ja też się szykuję na spływ Łyną, ale odcinek, który mnie interesuje najbardziej, chyba lepiej przejść na piechotę jesienią:). Piękna ta Łyna - wyjątkowa! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Las Warmiński? Kajakiem nie radzę, a RDOŚ w Olsztynie nie wydaje już pozwoleń na spływy. Proponuję kajakiem z Kurek pod prąd Łyny. Wrażenia podobne do tych z Biebrzy, chociaż mokradła bardziej kameralne.

      Usuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń