czwartek, 26 maja 2016

Łyna, Jezioro Łańskie i misterium bogini Kurke



Księżyc nad Łyną w Kurkach


Jeśli spływ kajakiem, to zawsze o świcie. To ta część dnia, podczas której wrażenia są najsilniejsze. Spychanie kajaka na wodę spowitą półmrokiem i mgłą, towarzyszący temu plusk, dotyk mokrego powietrza, to zapowiedź czegoś niezwykłego. Jeśli nawet to owo niezwykłe coś nie nastąpi, sam moment oczekiwania jest nasycony gęstym, nieomal fizycznie dotykalnym, nastrojem.

Łyna, mgła i księżyc

Pierwsze pociągnięcie wiosła, miękki opór ustępującej wody, jednostajny ruch łódki wzdłuż brzegów zarośniętych turzycą, trzcinami, tatarakiem, pałką wąskolistną o rozwianych kwiatostanach, zamierającą łozą… - zaczyna się.

Księżycowy zygzak

Popłynąłem z prądem Łyny przez zamgloną dolinę. Księżyc wisiał nad krajobrazem i odbijał się w spokojnej wodzie za moimi plecami. Spływałem wśród szuwarów otulonych mgłą, wypełnionych majowym koncertem zdominowanym przez kosy, słowiki, trzciniaki, rokitniczki i wszędobylskie… żaby w kierunku obiecującego brzasku nad odległymi ścianami puszczy.

Nieśmiała zapowiedź dnia

Zanurzyłem się w kameralnym krajobrazie rzeki wszystkimi zmysłami. Mgła wypełniająca przestrzeń między brzegami sprawiła, że widok mijanych domów, które rozsiadły się na łagodnych zboczach łąk porastających kredowy grunt, był oderwany od rzeczywistości.

Samotne drzewo nad Łyną

Mijałem powoli stare, rozpadające się kładki, zejścia ku wodzie wydeptane w kredowym błocie, nad którym zalega czarna ziemia o kwaśnym zapachu… póki rzeka znowu nie skręciła między łany poszarzałych szuwarów o łodygach naznaczonych śladem ubiegłorocznego wyższego stanu wody. Pędy nowych zarośli dopiero wynurzały się z toni, przebijając mierzwę ku światłu. Wystające nad szuwarami uschnięte wierzby i łozy o poskręcanych konarach tworzyły surrealistyczną scenę ptasiego koncertu.

I po łabędziu

Płoszyłem coraz więcej krzyżówek, kormoranów, czapli, chociaż kajak sunął po wodzie cicho i gładko. Za następnym zakrętem ujrzałem łabędzia, który z hałasem wystartował do lotu. Nie zdążyłem go sfotografować. W półmroku obiektyw nie zdążył wyostrzyć. Ptak zniknął za łodygami i liśćmi świeżej trzciny, zostawiając po sobie rozmyte rozbryzgi jasnej wody. Dylemat, co chwytać najpierw: wiosło czy aparat, jest nierozstrzygalny.


Łyna

Chłonąłem więc nastrój i prostotę kameralnej Łyny, przyodzianej w szpaler wybujałych trzcin, ujętej w karby kredowych brzegów, dźwigających bujną darń łąk, które zbiegają z łagodnych zboczy doliny, i przemierzającej łuki zakrętów wiodących do niewidocznego Jeziora Łańskiego, póki nie ujrzałem drewnianego mostka i polany biwakowej obok. Było pusto. Żadnych zwierząt. Choć świt sprzyjał.

Leśna Łyna

Za mostkiem ujrzałem stado kormoranów biwakujących na Łynie. Polowały na ryby nieopodal kępy tataraku wynurzonej ze środka nurtu. Niechętnie zbierały się do odlotu. Aparat znów nie zadziałał. Postrzępiona mgła, niechętnie ustępujący półmrok, szczegóły rzecznych zarośli obok, uniemożliwiły fotografowanie odlatujących ptaków.

Łyna i już

Zanurzyłem się w odmieniony krajobraz Łyny. Nad szuwarami i zaroślami brzegów, nad pękatymi kępami łozy górował las, w którego wnętrzu skrywały się czaple i żurawie. Zrywały się do lotu w miękkiej ciszy. Skrzydła szeleściły scenicznym szeptem. Czasem któraś czapla wydawała z siebie pojedynczy irytujący dźwięk chrapliwego krakania i znikała za konarami drzew albo za gęstymi łodygami pałek wąskolistnych. Żurawie zaś umykały na łąkę między rzeką a odsuniętym lasem. Za jego masywem ujrzałem osiedle malowniczych domów letniskowych, jeszcze zamkniętych.

Duchy puszczy

Samotność i cisza potęgują doznania. Kameralna sceneria rzeki ujętej w karby puszczańskiego lasu wyostrza zmysły. Snując się między brzegami, pokonując zakręty, mijając polany wodorostów i zarośla na krawędzi gruntu i wody pełne arcydzięgla, turzycy, łopianów, skrzypów, paproci, krzaków podszytu pod starymi olchami, brzozami, sosnami i świerkami, ulegałem mistycznemu nastrojowi, w którym cienie odlatujących ptaków łatwo wziąć za błądzące duchy lasu; pluskanie ryb żerujących w toni uspokojonej rzeki za subtelną groźbę nieznanego; 
Dziwożony
szelesty ptaków snujących się wśród łodyg trzcin za uwodzący szept mamuna, dziwożony, utopca… Z ulgą więc odkrywasz ujście rzeki i otwartą przestrzeń jeziora, wyrywając się z ułudnego, pełnego pozorów, władztwa Potrympa, galindzkiego boga magii.





Obrazy rzeki

Za mostkiem ujrzałem więc kolejną odsłonę natury. Prostota krajobrazu ustąpiła miejsca złożonemu obrazowi puszczy. Przed oczami przesuwał się niezwykły zamglony ogród. Nad lasem wzmagał się brzask, poprzedzający cesarskie wzejście słońca. Płosząc (niechcący) czaple, żurawie, kormorany polujące w nurcie rzeki, nie potrafiłem z chybotliwego kajaka zrobić dobrych zdjęć. 

Łyna

Ptaki przenikały mgłę, wlatywały w szpaler szuwarów i za ścianę drzew, uciekając z kadru. Ścigałem omamy. Nie ustawałem jednak w próbach.







Nim wzejdzie słońce

Ujście rzeki odsłoniło panoramę Jeziora Łańskiego. Wpłynąłem między kormorany odpoczywające na płyciźnie po ucieczce z doliny












Łabędzie, tracze i... rybołów

Nieco dalej ujrzałem łabędzie, które, tak jak na Kiernozie Małym, urządziły sobie przedszkole, pływając po całej południowej zatoce nieopodal Ząbia w towarzystwie perkozów, krzyżówek, traczy, łysek trzymających się trzcin i wydających egzotyczne pokrzykiwania, czapli bąków i czapli bączków nadających z zarośli odległych mokradeł.

Jezioro Łańskie

Kajak sunął po szklanej powierzchni ku rozświetlonemu wnętrzu Jeziora Łańskiego. Odbicia chmur ozdabiały powierzchnię uśpionej wody. Mgłę zostawiłem w dolinie rzeki. Pierwsze promienie dziennego światła wysuszyły powietrze i wyklarowały krajobraz po najdalsze krańce akwenu zwieńczone brzegami Lalki, największego półwyspu.

Jezioro Łańskie

Wiosłowałem więc, próbując utrwalić to co bliskie i to co najdalsze: łabędzie wzdłuż trzcin i na mieliźnie ukrytej tuż pod powierzchnią lustra naprzeciwko Dzierzgun; przelatujące kormorany; perkozy i tracze-samce; rybołowy… na łódkach z wędkami z włókna węglowego w rękach…


Matecznik Dzierzguny po prawej stronie jeziora

Czapla

W pewnej chwili wypatrzyłem na tle oświetlonych szuwarów rozpadającą się kładkę, a na niej dwie czaple. Jedna z nich była jaskrawo oświetlona. Pomyślałem:
- Biała.
Gdy poderwała się do lotu, wpadłszy w centralny punkt kadru, okazała się jednak pospolicie szara. Wyszła, ku mojemu zaskoczeniu, niezwykle wyraźnie, chociaż dzieliła nas duża odległość. Druga czapla, której nie w smak było porzucenie kryjówki, nie dała się tak dobrze sfotografować, mimo skrócenia dystansu. Przypadek rządzi. Uwielbiam to.


Dopłynąłem do końca Lalki, rozcinając taflę zasypaną grubą warstwą sosnowego pyłu. Wzmagający się wiatr zniechęcił do dalszej wędrówki pod falę. Chmury ustąpiły znad jeziora. Słońce prażyło coraz mocniej, grzejąc i z góry, i z dołu swoim oślepiającym odbiciem.




Rozległy krajobraz Jeziora Łańskiego wydaje się na pierwszy rzut oka monotonny. Odległe ściany lasu z perspektywy kilometrów nużą, jeśli ręce mają za sobą wysiłek kilkugodzinnego wiosłowania. Bezchmurne niebo i prażące słońce przynoszą na środku jeziora uczucie… nudy. 




Podobnych wrażeń doznawałem na szlaku Brdy, przemierzając pierwszy raz w życiu akwen rynnowego jeziora Dybrzk podczas pobytu w Drzewiczu. Ot, ściany zwartego boru tucholskiego nad monotonnymi pasmami szuwarów, proste brzegi, niewymagające zatoczki…  Dybrzk dał się poznać dopiero za kolejnym razem, o świcie. Wtedy przecierałem oczy ze zdumienia. Coś jest na rzeczy w powiedzeniu inżyniera Mamonia z Rejsu (Zdzisława Maklakiewicza), że najbardziej lubimy piosenki, które znamy.

Jezioro Łańskie pod Dzierzgunami

Z Jeziorem Łańskim też tak bywa przy pierwszym spotkaniu, aczkolwiek (wyjątkowo) nie w moim przypadku. Brzegi, które gdzieś w oddali schodzą się ku sobie, zamykając przestrzeń, są dla mnie wyzwaniem. Wiosłując w jednostajnym rytmie i patrząc na dziób, łączę się z kajakiem w całość. Świat powoli płynie przed oczami. Liczy się ta jedna chwila teraz oddzielająca przeszłość od przyszłości. Jej charakter sprawia, że czas zatrzymuje się, nie znajdując namacalnego potwierdzenia w zmienności otoczenia. Woda spowita flautą odpływa prawie niedostrzegalnie za rufę. Obraz jeziora pozornie się nie zmienia. Pozostaje tylko cisza, znieruchomienie w przestrzeni i jednostajny rytm kolejnych, takich samych, zanurzeń wiosła. Człowiek znajduje się w stanie energetycznego – zdawałoby się – spoczynku, niczym elektron zajmujący jeden z niewielu dozwolonych kwantowych poziomów na orbicie wokół jądra atomu. Raz dwa, lewa prawa, raz dwa, lewa prawa… dopóki kajak nie zacznie szorować o trzciny lub wodorosty na płyciźnie, albo póki obudzona fala nie zagra sarabandy na burtach…

Słoneczna frywolność

Jezioro Łańskie urzeka na różne sposoby, ujawniając swoje nieprawdopodobnie bogate wnętrze.

Klejnoty jeziora

Wracając trzymałem się cienia pod wschodnim brzegiem. Nie zajrzałem więc do rozległych zatok zachodniego brzegu, sąsiadujących z księżycowym fiordem jeziora Pluszne. Za to bliskie plany dawały się ciekawie fotografować. Gdy zaś podpływałem do kameralnych zatoczek, które odwiedzałem kilka lat wcześniej z Kodakiem w ręku, znowu spotkałem czaple i kormorany czuwające na konarach przybrzeżnych olch, a nawet łabędzia, który ulegając panice z trudem wystartował spomiędzy krępujących ruchy skrzydeł wysuszonych łodyg trzciny. Nie musiał tego robić. Nawet do niego nie podpłynąłem. Być może spłoszyło go coś innego.

Portret olchy

Z wnętrza trzcinowiska dobiegało kwilenie łysek i perkozów. Przenikliwe wokalne popisy trzciniaków wierciły na skroś powietrze. Przybrzeżny łęg wypełniał gęsty chór. W miejscu, gdzie spodziewałem się odnaleźć ujście dzierzgońskiego strumienia, odkryłem starą olchę. 






Dzierzguński brzeg

Uroczo odbijała się w wodzie. Poświęciłem jej kilka chwil. Strumienia nie znalazłem. Za to czaple urozmaiciły obraz puszczańskiego lasu nad trzcinami południowej zatoki pod Ząbiem.












Nim wpłynąłem na Łynę, ujrzałem bielika. Przelatywał nad jeziorem w towarzystwie nieustępliwego kruka, który starał się odciągnąć intruza od swojego terytorium. Szkoda, że nie byłem bliżej. Zdarzenie było wymowne.

Kto rozlał farbę?

Przeciąwszy kajakiem wielką plamę rozsypanego na powierzchni jeziora sosnowego pyłku (– Kto śmiał rozlać żółtą farbę? – chciałoby się krzyknąć z oburzenia), poczułem napór Łyny. Mozolny powrót pod prąd rzeki trwał prawie godzinę. 

Kosaćce

Ciągle coś mnie zatrzymywało: a to  żuraw, mimo wysiłków nie dający się sfotografować; a to czaple z wdziękiem lawirujące między pniami i konarami drzew nad rzeką; to znów kormorany, które przysiadły na wysuszonych konarach martwych wierzb…

Łyna

Rzeczny bukiet

Rokitniczka w transie - w środku kadru

Szpak

Na wysokości osiedla domków letniskowych udało mi się uchwycić w kadr rokitniczkę i młodziutkiego szpaka z rozwianymi piórkami i żółtym jeszcze dziobem. Postrzępione kwiatostany pałki wodnej pięknie odbijały się w wodzie.

Warmińska sielanka

Do mostka podpłynąłem w chwili, gdy przekraczały go krowy – sielski obrazek zamiast „kiczowatej” makatki z jeleniami.

Kurkowskie kormorany

Płynąca granicą mazurskich Kurek i warmińskiego Ząbia Łyna, urzekająca elegancją i tajemniczością o wschodzie słońca, w pełnym słońcu powszednieje. Bogini Kurche w zmowie z Potrympem zamyka na klucz całą magię świtu aż do następnej okazji.











środa, 11 maja 2016

Marózka w maju



Marózka w maju

Marózka

Marózka kusi. Po ubiegłorocznych wycieczkach kajakowych, zwłaszcza po spacerze w październiku, nie mogłem doczekać kolejnej okazji, by spłynąć tą magiczną rzeką. Wreszcie jestem. Już samo zwodowanie kajaka o ósmej rano wprawiło mnie w dobry nastrój. Byłem sam.

Jeziorko Pawlik

Nurt wypchnął mnie na jezioro Pawlik. Tym razem skierowałem się wprost do rzeki. 











Wszędzie wyglądają dostojnie

Pozdrowiłem łabędzie pływające wśród trzcin w zatoczce, poświęcając im nieco czasu. Pięknie pozowały.












Otwarte akwarium

Wpłynąłem na Marózkę i przestałem wiosłować. Tutaj nie ma do czego się śpieszyć. Leśny tunel powoli otwiera kolejne obrazy rzeki. W przejrzystej wodzie widać ławice ryb. Ukryte w gąszczu młodego listowia ptaki wyśpiewują wokalizy. Wzdłuż brzegów uwięzionych w uścisku korzeni starych olch przekradają się wodne szczury, piżmaki, czasem norki…


Polna droga

Zewsząd dobiega kojący plusk wody omywającej pnie, które zaległy w korycie; śpieszącej po kamienistych płyciznach pofalowanymi bystrzami; zeskakującej z niewielkich progów utworzonych przez martwe drzewa. 








Brama do innego świata

Wiosłuję tylko po to, by utrzymać kajak w ryzach. I tak aż do mostka przenoszącego drogę ze Swaderek do Orzechowa.









Marózka w kwiatach
Za mostkiem otwiera się panorama łąki rosnącej na kredowym podłożu. Rzeka płynie w szpalerze kwitnącej kaliny. Jej odurzający zapach wypełnia powietrze.

Czyha

Stare olchy pochylają się nad wodą, rzucając cienie prześwietlone słonecznymi refleksami. Podstawy pni niektórych drzew przypominają surrealistyczne rzeźby egzotycznych zwierząt, 






Kto tu czuwa?

gnomów ze skandynawskich baśni albo tolkienowskich krasnoludów z Władcy pierścienia i dalszych części niezwykłej powieści rzeki.










 

Ostry zakręt rzeki, upatrzony na lęgowe miejsce przez parę dzikich kaczek, które niechętnie ustępują mi drogi, wprowadza w tunel spowity cieniem majowego listowia. Nurt znowu przyspiesza. Pomiata kajakiem, utrudniając fotografowanie. 


Ćwiczę slalom między kłodami i konarami zalegającymi rzeczne koryto, próbując wiosło godzić z aparatem i rejestrując mijane pochylone drzewa, zarośla, ogródki botaniczne...






Czasem jest spokojnie

Chwilami odstawiam wiosło, zdając się na łut szczęścia. Uwolniony kajak płynie raz przodem, raz tyłem. Fotografowanie rzeki wstecz, plecami do kierunku spływu, bawi. Śmieję się w duchu, gdy, płynąc rufą do przodu, muszę pokonywać kamieniste bystrza i lawirować między przeszkodami. Czuję się jak sztubak, który wszedł w żartobliwy dyskurs z Marózką.

Rzeźba natury

Marózka płynie coraz głębszym wąwozem. Wiedzie z zakrętu w zakręt. Chwilami rozszerza się, wtedy kajak szoruje po barwnych kamieniach na dnie. 











Bystrze

Gdy zaś nurt ściskają brzegi, przyspiesza i rzeźbi wąską  rynnę w dnie między zatopionymi pniami i piaszczystymi lub błotnistymi mieliznami. Jeśliby nie przecinano powalonych drzew, musiałbym bez przerwy wysiadać i przeciągać kajak brzegiem lub po płyciznach albo przenosić przez zasieki, brnąc po kolana w wodzie – prawie tak, jak podczas spływu Łyną w Lesie Warmińskim, tyle że tam o niebo trudniej i mozolniej.


Mijam niezwykłe wykroty zarośnięte świeżymi ogródkami botanicznymi. 












Wilcza kładka

Kłopotliwy przepust
Pochylam się pod wilczymi kładkami, które spinają obie strony rzeki. Jedne są wysokie, inne przegradzają całe światło nurtu, pozostawiając niewielkie przejście pod brzegiem. Pokonuję je, dociskając kajak burtą do korzeni olch, by uniknąć zepchnięcia pod na wpół zanurzoną część pnia, gdzie wywrotka pewna. Tylko w ten sposób można przechytrzyć kapryśny prąd. Wyobrażam sobie, co będzie się działo w tym miejscu latem, gdy dopłyną niedzielni kajakarze.

Marózka

W stromych zboczach osypujących się skarp wypatruję ścieżek do wodopojów. Biegną między osuwającymi się świerkami, sosnami, wierzbami, olchami, które rozpaczliwie chwytają sypki grunt za pomocą grubych i poskręcanych korzeni.

Życie jest nieustępliwe

Każdy obraz przykuwa uwagę. Chciałbym fotografować wszystko, lecz Marózka nieustannie każe wybierać między wiosłem a zawieszonym na szyi Lumixem. W końcu chcąc zrobić makro dwóch zwyczajnych roślinek: paproci i młodziutkiej olchy, które wyrosły na omszałej kłodzie z dala od brzegów, wepchnąłem kajak na zatopiony konar. Inaczej nie mógłbym pochwalić się tym przemawiającym do wyobraźni zdjęciem. 



Zięba

Z ptakami jest o wiele trudniej. Nie chcą pozować. Przelatują obok na wyciągnięcie ręki, znikając w tej samej sekundzie w otaczającym lesie. Ze wszystkich prób, jakie podjąłem, walcząc z niesfornym kajakiem, kapryśnym nurtem, przeszkodami, wyszło (jako tako, bo widać) to jedno jedyne zdjęcie z ptaszyną (ziębą) odwróconą ku mnie ogonem.







Marózka jest pełna życia. Trudnym do uchwycenia. Większe zwierzęta podchodzą do wody o świcie lub wieczorem. Ich obecność odczytuję z subtelnych sygnałów: ułamanych gałązek, zrzuconej ziemi, ogryzionych pędów, świeżo zdeptanych zejść ku wodzie. O obecności tych mniejszych mówią wypluwki, szelesty dobiegające spod korzeni albo z podszytu w sąsiedztwie brzegów, ruch potrącanej trawy i gałązek ...

Miasteczko

Nad jednym z zakrętów rzeki dostrzegłem dziwne stożkowe osypiska pod pniem zamierającego już matuzalemowego świerka. Wyżej czerniały wejścia do nor, najprawdopodobniej wygrzebanych przez norki. Widok ciekawił. Pomyślałem:
- Miasteczko.
Być może norki zaatakowały norkę zimorodków i zaanektowały miejsce. Być może też to tylko mój niczym nie poparty domysł…

W zakręcie nurtu

Rzeka płynie zmiennym rytmem. Przyspiesza, zwalnia, pokonuje zakręt za zakrętem wśród niskich brzegów, tworząc na dnie rysunki malowniczych łuków, to znów, odepchnięta przez odsypiska, wpada pod urwiste stoki doliny, wypłukując nieustannie grunt, przechylając osuwające się stare olchy i świerki.

Zakątek

Gdzie drzewa upadają w poprzek szlaku, niesforny nurt wypłukuje w dnie zagłębienia, w których mogą czatować sumy, szczupaki, klenie, okonie albo i pstrągi. Przelewająca się woda zeskakuje z grzbietów zatopionych pni, tworząc fraktalne warkocze, zawirowania, chaotyczne fale pełne migotliwych refleksów.


Kajak, którym płynę, jest lekki i elastyczny. Ugina się na pniach pod cienką warstwą wody. Jeśli utknie, przechodzę z rufy na dziób i odpychając się wiosłem od dna, przesuwam za przeszkodę. Jeśli zaś pień jest na tyle wysoko, by wepchnąć pod niego dziób, siadam na pniu i mozolnie przepycham kajak stopami na drugą stronę.


Chwilami ręce są pełne roboty. W ciasnych zakrętach lawiruję wśród bali, wybierając wąskie przejścia, w których nurt kipi i przyciska do mokrej kory, utrudniając pływanie.










Nad niektórymi fragmentami przełomu rosną stare masztowe świerki, obdarzając rzekę niepokojącym nastrojem. Przestrzeń między tymi drzewami jest przez cały rok we władaniu półmroku. Gdzieś tutaj muszą żyć sowy i sóweczki. 








W świerkowym lesie dostrzegam wiele uschniętych pni z wykutymi przez dzięcioły dziuplami. Czuję się tutaj jak w starym lesie  nad wodospadem Wilczki u podnóża Śnieżnika.









Mijając dzisiaj skarpy i strome brzegi, nie miałem szczęścia spotkać zimorodków. Są tutaj. Wszystko im sprzyja. Zacienione płycizny o jasnym dnie z mnóstwem narybku, dziesiątki konarów nad wodą, miejsc do zakładania norek lęgowych w gruncie… Żywiołowość, magiczna zdolność chwytania rybek pod wodą i uroda zimorodków, podbijana zjawiskiem iryzacji (wielokrotnej interferencji światła odbijającego się od ścianek wewnętrznej półprzezroczystej, fraktalnej struktury piórek, które dodatkowo rozszczepiają światło na barwy składowe i filtrują) każe wszystkim nazywać je kolibrami północy albo królewskimi rybakami  (Kingfisher). Moje zimorodki dopiero wpadną w kadr. Jeśli zechcą i nie będą się śpieszyć czy kaprysić, gdy przepłynę obok.

Marózka

Rzeka nie opuszcza przełomu nagle. Strome stoki coraz bardziej kryją się za gęsto rosnącymi sosnami i świerkami. Nad brzegami zaczynają królować olchy, brzozy, wierzby i gęsty liściasty podszyt. Łęg przenika się z borem, a potem wypycha bór znad wody.


Po zaliczeniu kolejnego wykrotu, labiryntu między pniami powalonych drzew, następnej  mielizny i odsłoniętej łachy jasnego piasku, dostrzegam zmiany w charakterze Marózki. 

Marózka, któż by inny taki piękny

Więcej tutaj szerzej rozlanego nurtu; twardego dna pokrytego zmarszczkami mikro-wydm wyrzeźbionych przez leniwie spływającą wodę, zachęcającego do pieszego spaceru wzdłuż ścian świeżych turzycowisk i poprzerastanych zielonymi pędami suchych jeszcze szuwarów i oczeretów; groteskowych pniaków po zawalonych ze starości drzewach, dźwigających odradzające się po zimie czapki mini ogródków botanicznych lub siewki nowych drzewek. 

Łęg nad Marózką

W końcu łęg ustępuje mokradłom, łanom szuwarów maskujących kanały i wodne oczka – siedliska wodnego ptactwa: rybitw, siewek, mew, kaczek, łysek, kokoszek, perkozów i perkozków…

Brodziec i Marózka latem ubiegłego roku

W cieniu olch brodziec piskliwy usiłuje odciągnąć mnie od ukrytego w trzcinach gniazda. Za każdym razem, gdy tylko wyceluję obiektyw w miejsce, gdzie przesiaduje, zrywa się do lotu, podnosząc przy tym dźwięczny alarm, i odlatuje ku dzikim kaczkom. 

Brodziec na prawo od kaczki

Na nic podchody, na nic oddanie kajaka na pastwę słabnącego nurtu, na nic zachowywanie ciszy. Ptak uparcie wie lepiej i robi swoje. W końcu odlatuje do swojego gniazda w poczuciu spełnionego obowiązku, zostawiając mnie z… poczuciem zawodu. Możliwe, że to ten sam brodziec piskliwy, którego sfotografowałem rok wcześniej w tym samym miejscu. Piskliwce uwielbiają miejsca, w których już co najmniej raz odchowały potomstwo.

Marózka w mokradłach

Nurt zwalnia. Wycisza emocje. Światło wpada do rzeki bez przeszkód, ukazując ryby pływające wśród odrastających wodorostów, szczegóły olchowego i wierzbowego łęgu, a w końcu - rozległej polany z oczeretów poprzedzającej ujście do Jeziora Świętego. Powolność rzeki usypia zmysły, wygasza myśli… 
Wpadam w stan dziwacznego letargu, póki otwierającego się łęgu nie wypełni monotonne, przerywane regularnymi odstępami ciszy, buczenie bąków. Jeden z tych solistów basuje przenikającymi wszystko co żywe dwoma dźwiękami: bardzo niskim, pobudzającym serce, i nieco wyższym, pobudzającym zmysły. Popis przypomina występy górali grających na najdłuższych wielometrowych trąbitach o wołoskim rodowodzie. Wrażenie jest piorunujące. W ludziach małej wiary może wywołać strach.


Pod osłoną tego dziwnego zaśpiewu chcę po cichutku przeniknąć przez trzciny na skryte rozlewisko w nadziei ujrzenia spektaklu wiosny. Najpierw jednak gdzieś z podmokłej polany poderwał się żuraw, rzuciwszy cień na twarz. Zniknął za olchami. Po chwili wrzasnęła szara czapla, czatująca na spróchniałym kikucie po starej olsze, i przeleciała nad rozlewiskiem, wzniecając popłoch. Rozległ się łopot wielu skrzydeł. Na nic misterna taktyka, na nic ciche skradanie się, gdy człeka obserwują dziesiątki par oczu.

Gdybym tu był podczas świtu, kiedy mgła tłumi dźwięki, usypia czujność chłodem, a brzask nie rozjaśnia zakątka tak, jak światło dojrzałego dnia, miałbym szansę na sesję podobną do tej, którą przeżyłem w ubiegłym roku, płynąc samotnie do źródeł Łyny.

Gdy pech fotografuje - impresje wiosenne (biała czapla w górnym lewym rogu)


Spoza trzcin wystartowały białe czaple. 














Rozpaczliwie chwytałem je obiektywem ustawionym na maksymalne zbliżenie, borykając się z przeszkadzającymi miotłami wyschniętej trzciny, z odległością, a w końcu i ze światłem, gdy uformowany klucz zmierzał ku słonecznej tarczy. 





Sprawczyni zamieszania, siwa czapla, dołączyła do białych. Ptaki odleciały nad Kiernoz Wielki. Potem z głębi rozlewiska poderwały się pojedyncze kormorany i podążyły do swojej kolonii na wyspie Jeziora Świętego.








Rozlewisko Świętego

Wpłynąwszy na rozlewisko sobie znanym kanałem, zastałem już tylko dzikie kaczki, czernice, kury wodne i nurogęsi kręcące się pomiędzy kępami i wysepkami odrastających szuwarów, a w płytkich zatoczkach o mulistym dnie szczupaki uganiające się za drobnicą (jeden z nich wyskoczył nad wodę). 






W zatoczce

Rzuciwszy tylko okiem na zakątek, zawróciłem i popłynąłem ku wyspie kormoranów.












Barwy wiosny


Zmitrężyłem nieco pod szuwarami, wypłynąwszy z Marózki na jezioro. Południowy wiatr zepchnął kajak nad liście grążeli, które oderwały się od dna, lecz jeszcze nie sięgnęły powierzchni wody. Fale tworzyły z oświetlonych liści pełne impresji kolaże.






Kormorany Jeziora Świętego

Na wyschniętej sośnie, unoszącej swoje zbielałe konary nad wysepką, siedziały kormorany. Póki byłem daleko, nic sobie nie robiły z mojej obecności. Kiedy jednak wiatr zepchnął mnie pod szuwary, prawie wszystkie łącznie z białym, przypominającym latającego pingwina, odleciały nad Kiernoz Wielki.


Został jeden uparciuch, który za nic miał moje starania, by go sprowokować do odlotu i sfotografować w sekundzie, w której rozwinie skrzydła i uniesie się nad gałąź. 










Już już tracił równowagę w podmuchu nagłej bryzy, już już machał skrzydłami, ale… nie. Ustał. Gapił się na mnie, rozglądał po jeziorze, czesał piórka pod brzuchem. Po kwadransie bujania się na falach pod wyspą zrezygnowałem. Pokonał mnie stoicyzmem.







Zniechęcony odpuściłem też krogulcowi, który śmignął nad głową w kierunku słońca, a chwilę potem rybołowowi, który zmierzał na trzcinowisko u ujścia Marózki.


Jeszcze tylko krótka sesja z rozświetlonymi przez słońce pierzastymi kwiatostanami pałki wodnej na tle prześwietlonych trzcin, 









Współcześni Galindowie

jeszcze kilka kadrów potomków Galindów przemierzających konno las nad Jeziorem Świętym, 

Wyspa bogini Curche na Świętym Jeziorze

jeszcze próba uchwycenia nastroju przestrzeni oblanej światłem palącego słońca, jeszcze coś w oddali… jeszcze coś tam i tam… i jeszcze coś  z tyłu…

Jakżeż trudno opuścić Marózkę i jezioro, gdy wokół tyle życia…