poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Egzotyczne miejsce nad Krutynią



Krutynia


Za Rosochą i mostem nad Krutynią wyłania się przedziwna enklawa, zrodzona z buntowniczej natury Jefima Borysowa, który nie zniósł prób ujęcia parafian w karby prawodawstwa Królestwa Polskiego po upadku Powstania Listopadowego i, skłóciwszy się z rodakiem Wasylem Samulowem z Pogorzelca pod Sejnami, przywiódł swoich zwolenników nad Krutynię w latach trzydziestych XIX wieku.

Krutynia przed enklawą

Był to bodaj ostatni exodus starowierców na tak znaczną skalę, od czasu zbiorowego szaleństwa, które pchnęło tysiące raskolników, przeciwnych liturgicznym nowinkom patriarchy Nikona, na straceńcze wygnanie. Część buntowników rzuciła wówczas, w XVII stuleciu, wyzwanie nieznanemu – przekraczając uralskie przedmurze Syberii. Inni dotarli na Pustynię Wygowską, której słone piaski graniczą z Morzem Azowskim.

Po śmierci Andrzeja z książąt Myszełckich przeorem klasztoru nad Morzem Białym został chłop Fotij przezwany Filipem. Owładnięty ideą walki z Antychrystem, beznadziejnej, powiódł swoich mnichów i zwolenników na wędrówkę ku kresowi życia w tundrze nad Morzem Arktycznym. Ich rękami zgotował sobie samobójczą śmierć na stosie.

Jezioro Mokre ze Zgonu

W tym rozumowaniu ortodoksyjnych starowierców tkwił jakiś niepojęty dzisiaj obłęd. W historii tego ruchu nie da się znaleźć innego sogłasija, które by z taką determinacją szukało samounicestwienia. Rozkwitła w filiponach rozpacz skazywała ich na wymarcie w biernym oczekiwaniu końca świata.





 
Starowiercy Jefima Borysowa należeli do sekty Teodozjusza-Fieodosieja, osiadłej na Suwalszczyźnie pod władztwem cara Piotra I. Nie przejawiali już pierwotnej filipońskiej desperacji w oczekiwaniu na wciąż nienadchodzący koniec świata – nastawiając się bardziej ku życiu, aczkolwiek nadal w karbach starych obyczajów (na przykład nie używali w ubraniach guzików, uważając je za wymysł szatana). Wykupiwszy grunty rękami brata Jefima – Sidora Borysowa – w okolicach Ukty założyli kilka wsi, wśród nich, oprócz Wojnowa nad jeziorem Duś: także Gałkowo, Zameczek czy Śwignajno.
Krutynia dzisiaj snuje się między pasmami pagórków zwieńczonych gajami, urozmaiconych samotnymi domami ustrojonymi w jarzębiny, klony, samotne świerki. Brzegom rzeki towarzyszą olszynowe łęgi przybrane pasmami szuwarów i rozległe łąki z zejściami do wodopojów. Zabudowania Wojnowa i Zameczku stoją dyskretnie tam, gdzie wyżej i bardziej sucho.

Nie spotkasz tu już długobrodych mężczyzn, o których pisał Melchior Wańkowicz, z taką swadą tropiąc Smętka. Czas zrobił swoje. Wojenna zawierucha rozrzuciła starowierców na wszystkie strony świata i rozrzedziła nastrój zakątka, niegdyś repliki  rosyjskiej wsi z XVIII wieku.

Klasztor; najpierw męski; wybudowany w 1847 roku nad jeziorem Duś i rozbudowany przez Piotra Ledniewa (Pawła Pruskiego); głośny jego ideami; mający dawniej wpływy w kurskiej, połtawskiej, wołyńskiej guberni; będący nawet przeciwwagą Cmentarza Prieobrażeńskiego w Moskwie; a od 1885 roku żeński po wykupieniu przez Eupraksję (Dikopolską); przestał istnieć. Ostatnia mniszka zmarła w 2006 roku.


Podczas mojego pływania po Krutyni w ubiegłym stuleciu klasztor chylił się już ku upadkowi. Mimo to imponował nadal pedantyczną czystością, misternym ołtarzem, urzekającym wystrojem auli modlitewnej. 






























Jawił się arcyciekawym zabytkiem, w którym konserwowała się jedna z ostatnich zakonnic, staruszeczka przygięta do ziemi brzemieniem wieku.






























Klasztor wojnowski dzisiaj

Klasztor przeszedł w prywatne ręce. Święte ikony – których postacie malowane delikatnymi pociągnięciami pędzla Wasyla Samulowa, zaciekawiały głęboko ludzkim, spokojnym, nie pozbawionym jednak mistycznego dostojeństwa wyrazem oczu – były zagrożone kradzieżą. Wtedy, pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, odnotowano dwa włamania do słabiej strzeżonych obiektów. Klasztoru broniły ogromne psy. Jeden z nich witał gości zagłobowskim basem. Za dnia wydawały się rubaszne. Podczas służby mogły jednak być nieobliczalnie groźne.

Dziedziniec klasztorny

Przejście na klasztorny dziedziniec

Wojnowo utkwiło głęboko w masywie puszczy. Lasy urywają się raptownie na skraju pól i łąk, nad którymi wiszą bez przerwy skowronki. Krutynia staje się nierychliwa. Przez czarną toń trudno dostrzec dno. Nic w tym osobliwego. W latach trzydziestych Niemcy pogłębiali koryto, ułatwiając spławianie tratew zbijanych z piskich (janśborskich) sosen.

Klasztoru z rzeki nie ujrzysz. Między szlakiem a klasztorem rozlewa się zarastające jezioro Duś. Nazwa przywodzi na myśl tak samo nazwane jeziora Suwalszczyzny i Litwy. Być może jego nazwa wzięła się z nostalgii pierwszych starowierskich osadników.

Cmentarzyk nad jeziorem Duś

Nie wpłyniesz na Duś z Krutyni. Wiosną strumień zarasta mierzwą nie do przejścia. W kępie starych drzew nad jeziorem, na pagórku wypukłego fragmentu brzegu, kryje się cmentarzyk z krzyżami o trzech ramionach, dolnym ukośnym. Nazwiska pisane szwabachą zdradzają jednak odmienną etymologię i pochodzenie. Fotografując to miejsce, odczuwałem jego mistycyzm. Krzyże, stare groby, nazwiska, daty, historyczna świadomość i… rozległy widok na jezioro spod drzew ocieniających miejsce… To daje do myślenia, mimo upływu czasu od lat siedemdziesiątych, podczas którego przy klasztorze w miejscu sadzonych co roku kartofli wyrosły dorodne świerki.

Most nad Krutynią w Wojnowie

Za Wojnowem nad Krutynią przechodzi most. Dzisiaj na drewnianych solidnych filarach umocowano przęsło ze stalowych dwuteowników. Dawniej, gdy z Jackiem Rokickim, autorem zdjęć do mojej Zielonej Rzeki, przejeżdżaliśmy przez rzekę, most sklecony byle jak z drągowin, chwiał się pod maluchem 126P.

Nieopodal jest jeszcze jedna cerkiewka, wybudowana po I wojnie światowej w charakterze religijnej konkurencji dla klasztoru nad jeziorem Duś. Dzisiaj po gruntownym odnowieniu stała się czynnym prawosławnym klasztorem żeńskim Zaśnięcia Matki Bożej i służy miejscowej parafii Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Kwietniowa Łyna w Lesie Warmińskim





Czuwałem w nocy, by nie przespać brzasku. Zamierzałem wstać pół godziny przed wschodem słońca, lecz żurawie wrzasnęły za płotem w porze żeglarskiego świtu, stawiając mnie na nogi. Nie było sensu dłużej zwlekać. Łyna wzywała. Jechałem więc przez łąki Przykopu pokryte patyną szronu, płosząc zające. Brzask jaśniał za plecami, oświetlając moje ulubione brzozy przy drodze do leśniczówki. Ptaki śpiewały, podnosząc nastrój i poziom endorfin. Zające ścigały się po polach z oziminą. Sarny pasły się na łąkach między kępami wikliny i pod ścianą brzozowego zagajnika na wzgórzu. Dziki sprawdzały miękkie boki rowów melioracyjnych. Zdziczałe drzewka owocowe nakryły się białymi woalkami kwiatów... I tak aż do granic puszczy. Po jej przekroczeniu ogarnął mnie półmrok.

Jaźwiec

Na wysokości rozjazdu do jeziorka Galik zobaczyłem martwego borsuka. Ktoś pędził samochodem przez las na złamanie karku. Piękny jaźwiec nie miał szans w starciu ze zderzakiem. Odciągnąłem zwłoki na pobocze. Jeśli to samica, maluchy chyba nie przeżyją. Nie doczytałem, czy inne samice przejmują młode pod opiekę. Borsuki budują nory o kilku wejściach/wyjściach i żyją we wspólnotach rodzinnych – po kilka par. Potrafią też tolerować lisy i jenoty, tyle że same nawykłe do nieomal pedantycznej czystości, tę znajomość przypłacają lisimi pchłami albo innymi pasożytami skóry.


Łyna wyłania się z toni jeziora Ustrych uskokiem za tamą z niewielkim generatorem prądu (tyle zostało z przedwojennej śluzy, którą spławiano tratwy sklecone z ramuckich drzew). Wokół budowli roznosi się monotonny szum spadającej wody i wirnika turbiny. Rzeka zanurza się w stromy wąwóz o ustawicznie podmywanych brzegach, płynie pod pniami powalonych dębów, jesionów, topól, olch i świerków. Ścieżka wzdłuż brzegu znika w mierzwie zarośli podszytu, zmieniając się w ścieżki zwierząt, dzięki którym są w stanie pokonywać urwiste, osypujące się stoki. To droga dla desperatów. Nie korzystam z niej. Wolę podjechać do kamienia pamiątkowego poświęconego Benonowi Polakowskiemu, wjechać na dukt do Rusi i zaraz odbić na drogę zamaskowaną pędami młodej grabiny, ogryzanej przez sarny i jelenie.

Grąd nad Łyną

W kwietniu świetlisty o tej porze roku grąd towarzyszy aż do krawędzi nadrzecznej, ciągle erodującej skarpy. 

Łyna za jeziorem Ustrych

Osuwające się zwały gruntu ciągną ze sobą nieubłaganie kolumnowe drzewa. Na nic mocarne korzenie, na nic wysiłek roślin, gdy osuwisko sięga głębokich warstw niestabilnej gleby, rozłożonej na wodonośnym podłożu, skąd wysącza się woda i nasyca czarne oparzeliska wzdłuż niesfornego nurtu.

Urwisko Łyny

Uroda kwietniowej Łyny w Lesie Warmińskim jest jeszcze pełna surowości. Zieleń dopiero przebija pozimową burość ściółki, a krzewy i drzewa podszytu zaczynają zbierać się w sobie do wybuchu wiosennej wegetacji. Zielenią epatują jeno świerki, sosny, mchy obrastające pnie powalonych drzew, głazy nad wodą, porosty na pniach drzew w pełni życia… 

Głazowisko

To jedyny czas, kiedy Łyna nie zasłania jeszcze swojego wnętrza, pozwalając fotografować zakamarki nurtu ściśniętego korytarzem brzegów dźwigających chaos rezerwatowego życia. 









Uskok Łyny

Listowie jeszcze nie zgęstniało, nie stanowi więc przeszkody dla słonecznego światła, które bez trudu dociera do głębokiego na kilkanaście metrów wąwozu. 











Gra światła z cieniem i mgiełką

Melanż delikatnych strzępów mgły i świetlnych plam, refleksów, iskier odskakujących od swarliwej i pomarszczonej przez głazy, kamienie, kłody i konary wody, nadaje obrazom Łyny niecodziennego kolorytu.

Łyna w Lesie Warmińskim
Łyna jest przede wszystkim dzika. Odkąd uwolniła się od przymusu gospodarczej pracy dla ludzi, stała się na powrót nieobliczalna, nieprzystępna, wymagająca. Jestem pewny, że póki służyła flisakom, ci mieli pełne ręce roboty, by udrażniać nurt rzeki przed każdym sezonem, czyszcząc go ze świeżo powalonych drzew, masywnych osunięć skarp. Zabudowana młynami i tartakami na wysokości Sójki, ujęta w karby filarami mostu przenoszącego drogę z Jełgunia do Rusi, była zapewne sztampowo piękna w oczach wielbicieli architektury krajobrazu, przeplatając kameralne widoki dalszymi perspektywami ogołoconego z lasu krajobrazu (jak dzisiaj Krutynia między Jeziorem Krutyńskim a Pieckami Krutyńskimi).

Na odsypisku Łyny

Współczesna Łyna nie oferuje jednak w Lesie Warmińskim sztafażu  łatwego piękna. Patrząc na zasieki z powalonych drzew, które przegradzają cały nurt, na odsłonięte głazy wyrwane ze zboczy skarp, uskoki wody i nieobliczalne zakręty rzeki, trudno sobie wyobrazić, że mogła służyć do spławiania tratew, a wcześniej, że służyła za szlak krzyżackim wyprawom w głąb Wildniss

Szlak kajakowy?

Trudno też wyobrazić sobie desperatów próbujących sił w kajakowym spływie. Bo to, co uchodzi za szlak kajakowy, jest trasą tragarzy. Więcej tutaj trudnych pieszych przepraw z kajakiem na grzbiecie niż pływania, zwłaszcza w miejscach, gdzie Łyna przełamała morenowe garby, wycinając strome i kręte wąwozy, bardziej przypominające górskie przełomy niż doliny nizinnych rzek. Jedno że jej swarliwy nurt nie jest na tyle silny, by roznosić i spławiać wszelkie wiatrołomy i zasieki z martwych drzew. Woda płynie więc pośród mnóstwa zakamarków, zastawiając na kajakowców niebezpieczne pułapki.

Cała dzikość Wildniss


Piękno Łyny ujawnia się dopiero podczas mozolnych spacerów wzdłuż brzegów, a tam, gdzie to niemożliwe, skrajem urwisk. To piękno nie poddaje się prostej klasyfikacji. Nie ma tutaj dalekich planów. Puszcza pospołu z doliną rozdzierającą morenowe wzniesienia podzieliła perspektywę rzeki na mnóstwo odrębnych komnat, scen, obrazów. 

Zmarszczki mimiczne Łyny

Z wysokości skarp wcale nie widać więcej. Przeszkadza wszystko: załamania stoków, odsypiska, zakola, drzewa, ich konary, gałęzie nabrzmiewające najpierw pąkami a potem liśćmi, krzaczasta mierzwa podszytu... 









Biżuteria Łyny

Listowie z każdym kolejnym dniem wiosny zasłania coraz więcej. Wzrok w końcu grzęźnie w zielonej gęstwie odcinającej światło, zamykającej widoki, łamiącej dalsze perspektywy. 










Łyna

Pod koniec maja kameralność Łyny staje się dosłowna. Gęste listowie sprowadza nad wodę nieustający półmrok. Zyskują zwierzęta kierujące się węchem, słuchem, niekiedy dotykiem i smakiem. W chaosie puszczy oczy bardziej ulegają złudzeniom…

Wawrzynek wilcze łyko

Kwiecień to jedyny miesiąc, podczas którego rośliny runa mają szansę urosnąć, zakwitnąć i rozmnożyć się w świetle słońca przenikającego bez trudu nagą jeszcze plątaninę konarów i gałęzi drzew grądu. To dlatego w szarości otoczenia każdy kwiatek kaczeńca, zawilca, ziarnopłonu, przylaszczki, łuskiewnika, wawrzynka wilcze łyko… jest jak klejnot. Przyciąga uwagę.



Łuskiewnik

Na swoim blogu Krzysztof Leśny Mikunda poświęcił nieco uwagi pijawkom. W świecie roślin pijawkami są pozbawione chlorofilu łuskiewniki różowe, pasożytujące na korzeniach trzmieliny, czeremchy, olch, czarnego bzu, wierzb, topól, tarniny – drzew i krzewów nadrzecznych łęgów. 

Łuskiewniki nad Łyną

Wypuszczają ssawki, którymi z drewnianej tkanki korzeni pobierają soki żywiciela. Niektórzy botanicy przypisują im mięsożerność. Zdolność do kwitnienia łuskiewniki osiągają dopiero po dziesięciu latach rozwoju pod ziemią, kiedy wykształcą pędy na tyle obszerne i nasycone cukrami, by sprostać wysiłkowi uformowania mięsistych kwiatów o kształcie nietypowych gron. 


Łuskiewniki i Łyna

Kwitną wczesną wiosną. Potem znowu znikają pod ziemią. Roślinom tym medycy średniowieczni przypisywali właściwości lecznicze. Nad Łyną najwięcej łuskiewników kwitnie w miejscach, gdzie zalega mnóstwo obumarłych drzew, wokół których powstają najbujniejsze ogródki botaniczne z młodych siewek korzystających z każdej szczeliny w sklepieniu puszczy.

Łyna

Uroda Łyny w Lesie Warmińskim jest niepowtarzalna. Wymaga jednak wysiłku, by ją poznać. Rzeka od dziesięcioleci pozostawiona sama sobie pokazuje swoje piękno stopniowo. Czasem trzeba się zmusić do przejścia przez zarośla, między omszałymi kolumnami pni zalegających podmokły grunt, wśród sprężystych łodyg ogryzionych przez bobry drzewek, nie bacząc na obecność wszędobylskich kleszczy, komarów, pijawek, by móc odkryć wnętrza komnat rzeki nieosiągalne z wygodnych ścieżek. 

Łyna kwietniowa

Chcąc zajrzeć w gotyckie przestrzenie spięte nad nurtem sklepieniami konarów ogromnych świerków, lip, jesionów, dębów, ściskających plątaniną korzeni pochyłości wielometrowych stoków, trzeba stąpać po osypujących się ścieżkach zwierząt albo skrajem podmokłego kamienistego brzegu, często zbaczając do wody, gdy inaczej już nie sposób iść.

Kolejna komnata Łyny

Jeśli ktoś poznał urodę Marózki, płynąc kajakiem, posiadł jedynie mgliste wyobrażenie piękna samej Łyny.  

Dusza Łyny

Czasem jednak najlepiej wybrać odsypisko albo polanę pod starymi dębami i zastygnąć w bezruchu. Stopiwszy się z otoczeniem, uległszy nastrojowi, otworzywszy zmysły, można usłyszeć i poczuć wprost samą Łynę. Wtedy przestaniesz dziwić się, że rzeka stała się bohaterką legend o Ałnie, żonie wodza Prusów, Dobrzynia, której łzy z żalu po jego śmierci utworzyły macierzyste źródło Łyny pod Nidzicą, czy o Łynie, córce Króla Tysiąca Jezior, zamienionej w rzekę po przywróceniu ukochanego do życia.

Łyna z perspektywy bobra