piątek, 24 czerwca 2016

Łyna w noc Kupały

Łyna w noc Kupały

Wyspa na jeziorze Kiernoz Wielki

Postanowiłem spędzić świt kończący najkrótszą w roku noc na Łynie. Szykowałem się na tę chwilę od kilku dni, czekając jeszcze tylko na potwierdzenie korzystnej prognozy pogody. Nie zawiodłem się. Zwodowałem kajak  pod bezchmurnym niebem w otoczeniu enigmatycznej mgły nad lustrem uśpionego nurtu. Po ostatnich deszczach rzeka wezbrała o prawie metr w stosunku do majowej posuchy, podczas której usiłowałem płynąć w kierunku źródeł. Kajak kołysał się miękko podczas wsiadania. Wiedziałem więc, że będzie jak zwykle. Na Łynie, gdzie nie masz nic zwykłego.

Przesmyk Kiernoza Wielkiego

Popłynąłem pod prąd. Przeniknąłem przez zarośnięte przejście na jezioro Kiernoz Wielki tuż za ujściem Marózki, rozpychając łodygi trzciny i pałki wąskolistnej. Wyjrzałem na jezioro spowite jeszcze półmrokiem czystego brzasku.

Gdzieś tam ujście Łyny

O tej porze roku nie ma nocy. Najciemniej jest podczas zmierzchu żeglarskiego przechodzącego od razu w świt żeglarski. Zmierzch ze świtem trwa raptem trzy godziny. Do wzejścia słońca wędrującego nieco poniżej linii horyzontu pozostało jeszcze dużo czasu. Księżyc jaśniał na nieboskłonie i na jeziornej tafli, czyniąc magiczny nastrój. Ptaki nie całkiem się obudziły. Siedziały na palach wbitych w dno. Snuły się pod szuwarami. W oddali przelatywały jastrzębie, siwe czaple i żurawie.

Żurawie w barwach ochronnych
Predator

Jeden z ptaków próbował usiąść na księżycu. Niewiele mu zabrakło, by sięgnąć pucołowatej tarczy.









Tutaj od pierwszych zanurzeń wiosła czuć dzikość. Perspektywa puszczańskiego rozlewiska jest niczym zew przygody. Przesmyk zdaje się ostoją, w przeciwieństwie do miejsca za wyspą, gdzie krajobraz zdominowały zabudowania Kurek ze starym kościołem z XVIII wieku, stojącym w kępie starych drzew na wzniesieniu, i niedokończonym, szpetnym, hotelowym pensjonatem nad rzeką, straszącym pustymi oczodołami okien.

Kiernoz Wielki o brzasku

Kajak sunął miękko po śpiącej wodzie przesmyku między wyspą dźwigającą stare sosny, dęby i olchy, a podmokłym i mocno zarośniętym zachodnim brzegiem, maskującym kryjówki bobrów, norek, piżmaków i czatownie czapli. Wiosłowałem bez wysiłku, mając przed oczami puszczę i mgłę spowijającą odległe ujście Łyny. Mijałem ospałe perkozy z młodymi, samotne łabędzie wolne od rodzicielskiej troski, snujące się w zatoczkach zachodniego brzegu jeziora, brzozy wyeksponowane na tle ciemnej ściany lasu.

Spotkanie


Południową zatoczkę Kiernoza Wielkiego zwieńcza ujście kolejnego odcinka Łyny. Toń staje się płytka. Wiosłami wzniecam muł, płynąc pod zwartą ścianą wybujałej kwitnącej turzycy. Zaniepokoiłem łabędzie, które wyprowadziły z trzcin dwa wyrośnięte już podlotki. Samiec, gdy uznał, żem za blisko, nie omieszkał zaprezentować siłę, napierając śnieżną piersią na wodę. Zrozumiawszy aluzję przestałem fotografować i powiosłowałem na leniwy nurt wezbranej rzeki.

Łyna między Kiernozami

Płynąłem przez salony bobrów między uschniętymi, groteskowo poskręcanymi gałęziami wierzb i łozy, maskujących obszerne żeremie; przez zakątki pełne wybujałych oczeretów, kwiatów arcydzięgla, ziół zwieszających się z łąki nad nurtem… Wdychałem niezwykły zapach rzeki i jej otoczenia. Słuchałem plusku wody dotykanej wiosłem i rozcinanej dziobem kajaka.
Pokonywałem krótkie lecz kręte przejście między Kiernozami, wsłuchując się w subtelne solowe popisy budzących się ptaków: trzcinników w szuwarach, słowików w krzakach łozy, kosów i śpiewających drozdów w głębi przybrzeżnego lasu. Na ostatnim odcinku rozpędziłem kajak, by przepłynąć przez zarośnięty trzcinami nurt. Pokryte rosą liście zmoczyły mi twarz, ubranie i mój dzielny aparat, który nadal działa mimo brutalnego traktowania.

Świt nad Kiernozem Małym

Kiernoz Mały był dzisiaj pusty.

Kiernoz Mały
Opary

Brzask nie rozpalał nieba spektakularnymi kolorami. Zabrakło chmur i tańczącej mgły, której opary pod wpływem delikatnych podmuchów układają się często w zwiewne postacie. 

Mgła nad Kiernozem Małym

Grafika Łyny

Mgła wisiała nad południowym brzegiem, zasłaniając jego szczegóły powłóczystymi pasmami. 

Brzozy nad Łyną

Perkozy, łyski, dzikie kaczki i łabędzie pływające między liśćmi żółtego grążela, w pobliżu rozległych i nieprzeniknionych szuwarów, zobaczyłem dopiero przed kolejnym ujściem Łyny po pokonaniu większej części jeziora Kiernoz Mały. 

Grey heron - the watchman

Na konarze jednej z brzóz rosnących malowniczą kępą na cyplu między jeziorem a wpływającą doń rzeką czuwała czapla. 

Czapla w barwach ochronnych

Ani myślała opuścić punkt obserwacyjny, chociaż byłem coraz bliżej, natrętnie fotografując jej sylwetkę na tle szarego jeszcze nieba.


Nie wiedzieć dlaczego w tej właśnie chwili zacząłem nucić w myślach przebój Jimiego Hendrixa, All Along The Watchtower, trwale wpisany w pamięć podczas nocnej sesji muzycznej w Gdańsku, w trakcie której odtwarzaliśmy na okrągło jedną i tę samą płytę winylową przywiezioną przez ojca koleżanki z klasy, oficera marynarki handlowej, nagraną podczas legendarnego festiwalu w Woodstock. Płyta za żelazną kurtyną osiągała wtedy cenę złota.

Czapla i już

Łyna, noc Kupały i nagle to wspomnienie… Jimi Hendrix, sex, drugs, and rock’n’roll – z epoki, w oczach korpo-pracoholików i ludzi uzależnionych od Internetu, równie odległej co czas wymierania dinozaurów… Cóż za przedziwne świętojańskie asocjacje…


Słońce wciąż czaiło się pod horyzontem, gdy wpłynąłem na rzekę w Brzeźnie Łyńskim, ominąłem stawy i domy na skarpie, przepłynąłem pod betonowym przęsłem mostu drogowego, pochylając głowę, i przystanąłem obok malowniczej kępy kwiatów pozujących do zdjęcia na tle rzecznych zarośli.

Łyna za Brzeźnem Łyńskim

Wezbrana rzeka ułatwiała wiosłowanie pod leniwy prąd. Tam gdzie w maju biedziłem się na odsłoniętych przeszkodach dzisiaj przepływałem bez wrażeń. Drzewa, które przegrodziły nurt zimą i na przedwiośniu, zostały rozcięte. Po ostatniej wichurze kilka olch co prawda przegrodziło leniwy nurt, lecz nie były na tyle duże, by utrudnić przeprawę. Rozpędziwszy się gładko przepływałem nad gałęziami. Ustępowały miękko pod ciężarem kajaka.

W komyszach Łyny

Przemierzałem półmrok rzecznej doliny, płosząc żurawie i czaple. Ptaki odlatywały bezszelestnie pomiędzy olchy i zapadały gdzieś na łąkach albo w łęgu za zakrętami rzeki. Dzikie kaczki usiłowały płynąć przede mną, utrzymując dystans. W końcu i one, zniecierpliwione moją nieustępliwą obecnością, odleciały w kierunku Morza, niewielkiego jeziorka dotkniętego głęboką atrofią.

Wielki X

Zbliżając się doń, widziałem już oświetlone przez słońce wierzchołki drzew. W głębokim cieniu zasieki kłód, konarów, gałęzi pokrytych porostami, mchem, przeplecionych świeżą zielenią otaczających je roślin, przypominały dzieła artysty o chorobliwej wyobraźni.

Pokaz siły

Jeziorko Morze jest zarośnięte grążelami i białymi grzybieniami. Kajak z trudem płynie, trąc o liście pokrywające prawie całą powierzchnię wody. Dopiero na środku jest lżej, chociaż wszędzie widać podwodny las z wodorostów wywłócznika, a tam gdzie płycej, moczarki kanadyjskiej.




Przepływałem obok rodziny łabędzi. Moje nieskrywane zainteresowanie sprowokowało samca do imponującego ataku. Najpierw podleciał, wzniecając silnymi łapami rozbryzgi. Skonsternowany brakiem reakcji osiadł przed kajakiem i zaczął przyjmować groźne pozy. Samica z sześcioma wyrośniętymi podlotkami trzymała się blisko trzcin.














Samiec, gdy opuścił go bojowy nastrój, rozprostował skrzydła, uniósłszy się nad wodę prawie na całą wysokość, a kiedy skończył, zaczął wyrywać wodorosty.

Czapla nad Morzem

Odpłynąłem od ptaków, kiedy zauważyłem kątem oka siwą czaplę. Polowała po drugiej stronie jeziora na skraju tataraków i pałki wąskolistnej z błotnistej platformy. Odleciała, gdy spróbowałem do niej się zbliżyć w tempie leniwego żółwia. Nie dała się zwieść udawanemu bezruchowi.

Śnieżne bukiety

Wpłynąłem na kolejny odcinek Łyny, czując już obecność wschodzącego słońca. Światło docierało do wnętrza rzeki pojedynczymi smugami. Rozjaśniało kępy turzycy, wodnej trawy w kształcie pióropuszy, naręcza kwitnącego arcydzięgla, kwiaty białych lilii, dywany grążeli… Owe szczegóły na tle ocienionego otoczenia budziły zachwyt.
Płynąłem więc wewnątrz łęgu, który przypadał do wody, to znów ustępował miejsca podmokłym łąkom albo rozlewiskom zarośniętym przez szuwary. Mijałem budowle bobrów: ześlizgi, stare tamy przykryte wezbranym nurtem rzeki, szczątki dawnych żeremi. Przypatrywałem się zejściom do wodopojów wydeptanym przez dzikie zwierzęta. Zaglądałem do tajemniczych kanałów i oczek w mierzwie wodnych zarośli, skrywających wodne kury, brodźce-piskliwce, monotonnie śpiewające świerszczaki, przemykające gąsiorki, jaskółki, pliszki…
W pobliżu jednej z kęp zauważyłem ruch w wodzie i przemieszczające się bańki powietrza. Sekundę później ujrzałem wygięty grzbiet bobra. Chlapał intensywnie ogonem, usiłując wcisnąć się między łodygi opornej trawy. Nim zareagowałem, kajak przepłynął z rozpędu kilka metrów do przodu. Bóbr – dostrzegłszy mnie – gwałtownie zawrócił i zanurkował, nie dając szans na cokolwiek. Musiałbym obrócić się raptownie wstecz, chcąc go namierzyć obiektywem. Prawdopodobnie wypadłbym z kajaka.

Wokaliza


Czekając na aplauz

Nieco dalej stanąłem zachwycony solówką trzciniaka. Był tak pochłonięty występem, że zignorował moją obecność. Zdawał się wręcz pozować na tle nieba w świetle słońca, które przeniknęło pobliskie olchy. Koncert niezwykły, w otoczeniu Łyny, w której nie masz nic zwykłego, dla jedynego (niezwykłego) słuchacza (skąd ta nieuleczalna skłonność do antropocentryzmu?)…


Za kolejnym zakrętem ujrzałem wreszcie wschodzące słońce. Było już wysoko. Wrażenie? – niech mówi zdjęcie. Ominął mnie co prawda spektakl wyłaniania się słońca spoza linii horyzontu, ale ten akurat obraz wart był wysiłku.

Jezioro Brzeźno

Wczesnym rankiem ogarnęła mnie świeżość. Z zapałem wpłynąłem między trzciny, kolejny raz przyjmując prysznic z pokrytych rosą liści i łodyg. Wyjrzałem spoza kęp pałki wąskolistnej i oczeretu na otwartą przestrzeń jeziora Brzeźno Duże i zmrużyłem oczy pod wpływem jaskrawego światła, które odbijało się od nawoskowanych liści żółtych grążeli na uśpionej wodzie.





Mewy przesiadywały na pomoście nieopodal. Po drugiej stronie rozlewiska na skraju trzcin stały białe czaple, pielęgnując pióra. Gdzieś dalej pływały łabędzie. W głębi zatoki po prawej stronie, nad dywanem grążeli zaścielających płytką toń, krążyły rybitwy, odganiając jastrzębia. Przede mną zaś popisywał się perkoz. Wokół jego dzioba owijała się ryba, walcząc o życie. Trochę trwało, nim ją ogłuszył i połknął.

Białe czaple na Brzeźnie

Wpłynąłem do lejkowatej zatoki, która prowadzi do jeziora Brzeźno Małe. Kajak z oporem pokonywał dywan grążeli. Przepychałem się przezeń ku zarośniętej szuwarem części przesmyku między jeziorami.

Skradając się ku czaplom

Pod osłoną wybujałych roślin skradałem się ku białym czaplom, które wypłoszyłem z rozlewiska Brzeźna Dużego. Zebrały się na końcu zatoczki pod ścianą starego lasu. Gdyby nie słupy linii elektroenergetycznej, pomyślałbym, że pod ścianą puszczy.

Zanim odlecą na dobre

Czaple okazały się czujne. Wypatrzyły mnie, chociaż miałem słońce za plecami. Odleciały na południe, a potem zatoczyły obszerny krąg nad lasem i wróciły (chyba) na Brzeźno Duże.

Rybitwy czarne
Zostały zaalarmowane przez spanikowane czarne rybitwy (dzisiaj ujrzałem je pierwszy raz w życiu), które podniosły larum, gdy przepływałem obok ich gniazd w kępach wszędzie rosnącej osoki aloesowatej. Domyśliwszy się przyczyny, odbiłem na swobodniejszą taflę rozlewiska, byle z dala od ich siedlisk.

Rybitwy czarne
Czarne rybitwy nie żywią się rybkami. Polują na owady, którymi karmią pisklęta. Holendrzy, którzy przed laty chwalili się wielką liczebnością tych ptaków, ze zdumieniem stwierdzili, że rybitw zaczęło ubywać w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Po długich badaniach porównawczych z udziałem polskich naukowców stwierdzono, że to skutek nadmiernego zwalczania owadów środkami chemicznymi. Rybitwy nawykłe do chwytania owadów w locie nie potrafiły przestawić się na narybek. Zaczęły wymierać, nie odnosząc sukcesu lęgowego, albo przeniosły się w inne rejony Europy. Owe przeurocze ptaki, przypominające w locie przerośnięte jaskółki, dożywają kilkunastu lat. Andrzej Kruszewicz w swoich Ptakach Polski od A do Z odnotował przypadek zaobrączkowanej rybitwy, która dożyła siedemnastego roku życia.

Łyna za Brzezinkiem

Pamiętając o trudach ubiegłorocznej przeprawy, próbowałem trzymać się zachodniego brzegu, gdzie ktoś usiłował konserwować prześwit wąskiego kanału dla starej łódki przycumowanej do zmurszałej kładki. Byłem już mokry od rosy. Okulary pokryły się kroplami. Walczyłem z czepliwymi i sprężystymi łodygami, które krępowały wiosło. Nie mogłem użyć wiosła w charakterze żerdzi. Pióro wchodziło w dno bez oporów. Szukałem więc cierpliwie miejsc, gdzie mierzwa odsłaniała w miarę swobodne fragmenty lustra wody. Krążyłem w labiryncie. W końcu ujrzałem stary pomost przy gospodarstwie agroturystycznym. Trzymając się go, wypłynąłem na Brzeźno Małe. Jego taflę pokrywały bańki tlenu uwalniane przez wodorosty wywłócznika, który opanował całą toń.

Olchy nad Łyną

Podpłynąłem do ujścia kolejnego odcinka Łyny. Po przeprawie przez przesmyk między obydwoma Brzeźnami spodziewałem się kolejnych utrudnień, jednak Łyna okazała się łaskawsza niż w ubiegłym roku. Kajak bez trudu pokonywał łagodny prąd między malowniczymi zaroślami i pod gałęziami nachylonych olch.

Żeremie przed jeziorem Krzyż
Za kolejnym bobrowym żeremiem wypłynąłem na jeziorko Krzyż, nieopodal obszernego lecz już mocno zrujnowanego pomostu dla wędkarzy. Pod drugim nieodległym brzegiem dostrzegłem bobra. Płynął wzdłuż pasma turzyc. Spróbowałem go dogonić, lecz zanurkował i zniknął w jednej z rozlicznych kryjówek. 

Jezioro Krzyż

Skierowałem się więc do ujścia rzeki i przebrnąwszy przez mulistą płyciznę o czarnym dnie pokrytym szczątkami roślin pod przejrzystą wodą, wpłynąłem w dywan utkany z gęstej turzycy. 

Łyna za Krzyżem

Siedząc na dwóch złożonych kapokach, ledwo wystawałem nad zieloną mierzwą, która zawładnęła brzegami rzeki. Póki mogłem, wiosłowałem. 

Łyna w futrze

Chwilami jednak nurt zwężał się do szerokości kajaka. Wtedy odpychałem się od sprężystych gęsto rosnących wąskich liści o kaleczących krawędziach. Wrażenie zaskakujące. Jakby Łyna wzięła mnie w objęcia i groziła, że nie wypuści.

Chwila oddechu

Ściany doliny odstąpiły od siebie, oddając przestrzeń łąkom pokrytym jednolitą zwartą masą roślinności. Drzewa nie miały szans tutaj wyrosnąć, chyba że natrafiły na jakieś podwyższenie gruntu, na przykład wysepkę w podmokłym otoczeniu. Turzyce wyrastały wprost z wody, której poziom podniósł się po ostatnich opadach.

Meandry

Miejsce okazało się niezwykłe. Rzeka meandrowała w dywanie, od czasu do czasu podbiegając pod las na stokach ukrytych moren. 

Łyna pod lasem
 Tutaj odzyskiwała swobodę. Z ukształtowania terenu wnosiłem, że kilkaset lat wcześniej nieckę wypełniało jezioro. Być może stanowiące z Brzeźnem Dużym i Kiernozami jeden akwen. Różnica poziomów obu Kiernozów i jeziorka Krzyż nie przekracza połowy metra. To dlatego górna Łyna nie przypomina siebie z przełomów w Lesie Warmińskim.

Tutaj zawróciłem.Nie dlatego, że musiałem


Płynąłem zaciekawiony perspektywą doliny, póki, wiosłując pod łagodny prąd, nie dotarłem pod ścianę lasu porastającego stok wschodniego zbocza. Wichura sprzed kilku dni przewróciła kilka drzew. Jedno z nich przegrodziło rzekę na całej szerokości. Postanowiłem nie przeprawiać kajaka na drugą stronę. Zawróciłem w miejscu, skąd do źródeł w rezerwacie im. prof. Romana Kobendzy pod Nidzicą zostało niecałe cztery kilometry przez polany monotonnych turzyc i szuwarów w obramowaniu lasu chroniącego dolinę przed wścibstwem turystów.

Bukiet Łyny
Nie powinien bać się kajakowej wędrówki do źródeł Łyny ten, kto zaliczył przeprawę szlakiem puszczańskiej Wierśnianki wypływającej spod Gib nieopodal Sejn i wpadającej do Czarnej Hańczy we Frąckach. Wytrzymałem z kolegą kilkugodzinny spacer pod prąd, poddając się dopiero przed tamą bobrów. Usiłowaliśmy podnieść kajaki na dwumetrowy grzbiet przemyślnej budowli. Widok zalanego lasu pełnego leszczynowego podszytu zniechęcił jednak do dalszej wędrówki. 

Między Krzyżem a Brzezinkiem
Doświadczenie wyniesione z dziesięciokilometrowego dreptania Blizną po wpłynięciu nań ze szlaku Rospudy przez Strękowiznę i puszczę do jezioro Blizno w pobliżu Augustowa, czy chociażby spacer dwukilometrową Krawną, dopływem Babięckiej Strugi, która wpada potem do Babięty na szlaku Krutyni, też wystarcza, by wyprawić się do rezerwatu im. Romana Kobendzy. 

Prawdziwe problemy pojawią się po minięciu kilku strumieni i rowów melioracyjnych, za którymi Łyna płynie skrajem lasu w pobliżu Wólki Orłowskiej i Orłowa. To powalone drzewa, niskie kładki, przepusty rurowe i gęste zarośla łęgowego podszytu. Wędrówkę ułatwia twarde piaszczyste dno. Można więc iść pieszo z kajakiem na sznurku co najmniej do mostka w Orłowie. Dalej trzeba spodziewać się zbudowanych przez bobry tam i rozlewisk chętnie zasiedlanych przez wydry. Zwierzęta uwielbiają swoje sąsiedztwo. Bywa, że dzielą wspólne żeremia i nory, tolerując się wzajemnie.
Gniazdo rybitwy czarnej
Jajeczka rybitwy czarnej w barwach ochronnych

Powrót do Kurek w pełnym słońcu okazał się mozolny. Byłem oślepiony na Brzeźnie Dużym, płynąc naprzeciw jaskrawemu słońcu. Uciekałem wzrokiem w bok. Wybierałem kierunek na wyczucie. Na szczęście zapamiętałem układ kęp trzcin, pałki wąskolistnej i wszędobylskiego sitowia skrywających wejście na rzekę. Granatowy dres chłonął ciepło niczym słoneczny kolektor i schnął w oczach.

Bukiet Łyny

Kontrasty utrudniały fotografowanie. Skupiłem się więc na bliskich planach, dostrzegając rzeczy, które wcześniej przeoczyłem: dziwne ważki, jajeczka w gnieździe czarnych rybitw, udane polowania perkozów, przeloty czapli w świetle palącego słońca... Zaczęło się prawdziwe lato nad Łyną.

Ważka

Do Kurek dotarłem po dziewiątej rano pokonawszy ponad dziesięć kilometrów szlaku pod prąd i z prądem, którego w tym roku jeszcze nikt nie przetarł.

Nim usiądzie na jajkach

To powód do małej satysfakcji. Pisząc ten post i przeglądając wybrane zdjęcia, wciąż czuję zapach Łyny, ciepło słonecznego światła, słyszę głosy ptaków i plusk wody pod wiosłem, przeżywam nastrój tej jedynej w roku, przedziwnej nocy, której duch ożywił przedmaturalne wspomnienia i komponował z nich zaskakujące asocjacje…

Las w nurcie Łyny

Klasyka

Noc Kupały trzeba spędzać na Łynie w dobrym, najlepiej zgranym i małomównym towarzystwie, lub w jeszcze przyjemniejszej samotności.

Nastało lato 2016 roku

9 komentarzy:

  1. zaczytałam się, Twoja opowieść poranka jest taka nieśpieszna, leniwa jak nurt Łyny.. skojarzyła mi się z książką Igora Nawerly'ego, jak w latach 30stych wędrował kajakiem po rzekach Podlasia. Sama chętnie bym popłynęła, szczególnie w te trawiaste labirynty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Kalino. Akurat tej pozycji twórczości Igora Newerly'ego nie znam. Znam natomiast Wzgórze Błękitnego Snu, napisane podczas jego pobytu w Zgonie, wsi nad Jeziorem Mokrym (na szlaku Krutyni). Czasem myślę, że gdyby tam nie mieszkał, ta książka miałaby nieco inną treść. Łyną jestem zauroczony równie mocno co Krutynią, Czarną Hańczą, Rospudą, Brdą... Ale faktem jest, że to, co widać podczas wędrówki w kierunku źródeł, naprawdę zachwyca. Trochę się dziwię, że nie objęto tego odcinka intensywniejszą ochroną, zwłaszcza podczas okresu lęgowego.

      Usuń
    2. polecam 'za Opiwadrą, za siódmą rzeką..." , natomiast do pozycji znad Krutyni z miła chęcią zajrzę jak tylko skończę książkę o biebrzańskich szeptuchach :) , a tym czasem wybiorę się na spływ Świdrem... Czy należy takie 'zakamarki' obejmować ochroną? Wydaje mi się, że nie wiele osób trafia w takie miejsce, a na pewno nie są to przypadkowi 'odkrywcy', którzy nie wiedzą jak zachować się w odpowiednich okresach.
      Czy moglibyśmy zmienić oficjalny ton na mniej kurtuazyjny ?:)

      Usuń
    3. Nie widzę przeszkód, Kalino. Piotrek.

      Usuń
  2. ten księżycowy drapol to najprawdopodobniej błotniak stawowy, choć pewności nie mam. Ponieważ pod tym kątem nie widać wycięcia sterówek ogona, to mogłaby też być kania. Ale na 90% błotniak. Mnię rozleniwiłes ta snująca się historią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiu. Płynąc przez Jezioro Łańskie pod chmurami, autentycznie ziewałem. Tutaj natomiast wiosłowałem z rozdziawioną buzią.

      Usuń
  3. Najbardziej spodobał mi się "jeden z ptaków sięgający pucołowatej tarczy...". Ale to chyba na skutek wspomnienia z nad Biebrzy. Kiedyś spływaliśmy łodzią, a na nocleg zatrzymaliśmy się w całkowicie dzikim i bezludnym miejscu pośród mokradeł...W księżycową noc stado czapli ukazało się nagle na tle księżyca...W powietrzu rozchodził się zapach mięty i tataraku. Unosiła się lekka mgła. Klimatu tego miejsca wtedy, nie da się opisać, ani nie dałoby się sfotografować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiało być niepowtarzalnie. Biegam za takimi klimatami.

      Usuń