niedziela, 10 stycznia 2016

Bobry to sprawiły

ON to sprawił



Tama bobrów w mateczniku

Towarzyszący starym lipom (pomnikom przyrody) i rozłożystym klonom biskupiej alei w Bałdach las odgradza od pastwisk i wiejskich zabudowań niezwykły matecznik, który obejmuje swoim zasięgiem dwie leśne doliny rozdzielone morenowym wzniesieniem wygiętym w prawie dwukilometrowy nieregularny łuk biegnący z południowego wschodu na północ. Jego początek leży nieopodal rozwidlenia gruntowej drogi łączącej Bałdy z Małszewem (prawe ramię) i z Bałdy Piecem, dawnej koloni smolarzy, założonej przez jednego z właścicieli dawnego majątku w Bałdach w XVIII wieku (lewe ramię). 

Rozlewisko i wyspa w mateczniku

Morenę zwieńcza mokradło, w którym zbiegają się strumienie spływające z obu dolin. Na środku mokradła wyrosła kępa świerków i sosen oplecionych od spodu gąszczem leszczyny. Drzewa opanowały wyspę otoczoną wieńcem szuwarów. Od leśnych brzegów oddziela ją rozlewisko powstałe po spiętrzeniu wody połączonych strumieni. Dokonały tego wszędobylskie bobry, budując długą tamę z gałęzi, mułu i kamieni.





To właśnie bobry nadały ostateczny kształt i charakter owemu niezwykłemu zakątkowi w bezpośrednim sąsiedztwie biskupiej alei i zabudowań stacji doświadczalnej Warmińsko-Mazurskiego Uniwersytetu w Olsztynie. Zwiedzając zakamarki matecznika, nieraz doświadczałem przedziwnych doznań wywołanych zapachem sfermentowanej paszy i sianokiszonek podczas wiatru wiejącego z zachodu. Drażniący zapach przenika wtedy na skroś całą przestrzeń dzikiej – wydawałoby się – enklawy natury, przypominając o bliskości ludzkich siedzib. Owa zbitka bodźców zbija z pantałyku, chociaż na dzikich zwierzętach i ptakach zdaje się nie robić żadnego wrażenia. Taki jest czasem niewymierny koszt ludzkiego sąsiedztwa.

Porzucone gniazdo

Opanowawszy zakątek, bobry zachęciły do gniazdowania żurawie, nurogęsi, jastrzębie, dzikie kaczki, łabędzie krzykliwe, łabędzie nieme… Czarne bociany też tu były jakiś czas, póki przez przeoczenie nie wycięto fragmentu lasu po zachodniej stronie doliny – nad porębą wciąż stoi odsłonięte drzewo z opuszczonym gniazdem w konarach, wnosząc po kształcie bocianim (chociaż głowy bym nie dał). Zapewne nikt nie spodziewał się, że te ptaki spróbują zasiedlić matecznik w bezpośredniej bliskości ludzkich siedzib, mając do wyboru mnóstwo tajemnych kryjówek w puszczy od Bałd i Łajsu w stronę Małszewa, Dłużka, Jabłonek, Zgniłochy, Kurek, Łańska czy Trękusa i Starego Olsztyna.

W łęgu obu strumieni zamieszkały czarne dzięcioły, skłaniając nadleśnictwo w Jedwabnie do oznakowania w tym miejscu ich ostoi. Ptaki, mimo licznych prób, nie dały mi się sfotografować. Ukrywają się wśród gałęzi i listowia osik, brzóz, olch, wierzb, wikliny, które zarosły podmokłą dolinę, albo w gąszczu stuletnich sosen, świerków, lip, pokręconych grabów, dębów, buków rosnących w sąsiedztwie i na grobli zamykającej rozlewisko. Łatwiej je namierzyć aparatem na łąkach i w zagajnikach wokół Przykopu.

Tak budują bobry

Kilka lat temu przemyślne bobry przegrodziły strumień tuż przed ramionami grobli usypanej na obu stokach doliny i zbiegających ku nurtowi. Wybudowały kilkumetrową tamę pod dwiema masztowymi sosnami. 








 

Strumień, kiedy wezbrał, zaczął ją opływać bokami, podmywając czoła usypisk i obnażając część systemów korzeniowych drzew. Na szczęście ktoś rozebrał tamę, zanim sosny zsunęły się do rozlewiska. Drzewa wypuściły dodatkowe korzenie. Nadal rosną.  

Owo zdarzenie pobudziło wyobraźnię. Dostrzegłem bowiem w tej grobli zaczątek potencjalnego jeziora o niezwykłej urodzie. Po spiętrzeniu wody z obu strumieni powstałoby rozlewisko długie na dwa kilometry otoczone zewsząd lasem, pełne zatoczek, mokradeł, zarośli i polan, z wyspami i półwyspem, w sąsiedztwie wilczych mateczników pomiędzy wąwozem strugi z Nowej Wsi i Przykopu, Jeziorem Łajskim a drogą z Bałdy do Łajsu.




Początek morenowego szlaku

W myśl zasady o stopniowaniu wrażeń spacer najlepiej rozpocząć od południowego końca moreny. Zanim droga do Małszewa wprowadzi w las, opuszczając rozległe pola i łąki, gdzie o świcie w towarzystwie koni pod wierzch pasą się sarny, jelenie, dziki, albo polują lisy, gdzie straż trzymają jastrzębie, trzeba skręcić w lewo i wejść na ścieżkę wiodącą do ambony ustawionej na skraju doliny, skąd widać mocno zarośniętą łąkę. Przy odrobinie szczęścia, zachowując ciszę, można wypatrzyć pasące się poniżej zwierzęta albo polujące drapieżne ptaki. Kobierzec łąki nasącza woda. Wypływa spod zboczy doliny, wzbiera w strumyk wypełniający rów melioracyjny. Strumień wpada dalej do strugi odwadniającej rozległe pola i łąki w Bałdach. Struga nabiera siły, płynie wzdłuż ambon rozstawionych pod leśnymi ścianami doliny ku linii energetycznej, doprowadzającej prąd do Bałdy Pieca, i ku przepustowi pod drogą, która zbiega z moreny, a potem wspina się do Bałdy nieopodal starego cmentarzyka w cieniu wybujałych lip i klonów. Właśnie tam wzniesiono bramę powitalną biskupiej alei.

Lewa dolina matecznika

Pierwszą część szlaku kończy przejście przez błotnisty strumyk, wzbierający jedynie po ulewnych deszczach lub w czasie wiosennych roztopów. Po lewej stronie widać podmokłe łąki użytków rolnych, po prawej natomiast zanurzone w mierzwie wodolubnych krzaków komysze nawiedzane przez dziki, żurawie, bobry poszukujące nowych miejsc na kolejne siedliska. 






Lis

Czasem otwiera się w nich jakaś niewielka przestrzeń, odsłaniając polujące w wysokiej trawie lisy. 









 



Ten fragment moreny jest jeszcze stosunkowo niski. Dopiero za owym niepozornym, błotnym strumieniem, przez który ktoś dla wygody przerzucił brzozowe kłody, droga wchodzi na wysoki grzbiet, skąd widać obie doliny, coraz bardziej otwarte na świat. Ta z lewej strony jest pastwiskiem leśnych zwierząt. Wędrować nią można po sianokosach odsłaniających nasączone wodą miejsca. Przed ścięciem bujna trawa, przemieszana z wielobarwnym zielem, roślinami o białych kwiatostanach w kształcie baldachimów i tatarakiem, sięga ramion, utrudniając wszelki ruch.


Topielisko

Dolina z prawej jest zasiedlona przez bobry, które spiętrzyły wysączającą się spod zboczy wodę w topieliska i stawy. Idąc brzegiem tych rozlewisk, pełnych chaotycznie rosnących i zamierających olch, brzóz, świerków, krzaków wierzby, łozy, czeremchy, trzeba patrzeć uważnie pod nogi, by nie wpaść w wydrążone pod darnią korytarze, które prowadzą do porzuconych przez gryzonie nor. Bobry często zmieniają miejsca pobytu, dostosowując się do zmiennych warunków hydrologicznych, bądź szukając nowych żerowisk.


Złudne przejście

W miejscu, gdzie przebiega linia energetyczna, prawa dolina otwiera swoje wnętrze. Nie sposób jednak tam wejść. Gęsta trawa stwarza pozór stabilnego gruntu. Po kilkunastu krokach, gdy stopy zaczynają grzęznąć, cofam się. Wydeptana przez jelenie, sarny i dziki ścieżka pod drutami linii energetycznej zwodzi na manowce. Gdzieś tam środkiem spływa strumień – bez  woderów nie do przejścia. Odkąd rządzą bobry, woda sięga wyżej kolan.





Można ugrzęznąć
 
Leśne SPA

 
Zapowiedź przygody

Najpiękniejszą część matecznika rozpoczyna droga u stóp morenowego lasu. Wiedzie skrajem łąki, póki nie zacznie znikać między drzewami. Z góry trudniej zajrzeć w lewą, otwartą dolinę. Jej widok zasłaniają konary, gęste igliwie i listowie. Pod osłoną drzew, jałowców, zarośli  próbuję podchodzić do jeleni i saren pasących się w bujnej trawie i w sąsiedztwie wykrotów przewróconych olch i świerków. Z ambon rozstawionych wzdłuż lasu, maskującego biskupią drogę, widać malowniczą perspektywę zakątka.



Włości bobrów

Z grzbietu wzniesienia oglądam natomiast przebłyskującą w słońcu taflę rozległych dzikich stawów wypełniających dno prawej leśnej doliny. Szczęściarze ujrzą żurawie z młodymi, spacerujące wzdłuż brzegów i pod drzewami; bobry pływające między krzakami lub ogryzające pędy wikliny czy korę z osik, olch, brzóz, ledwo wyrośniętych dębów i grabów; kaczki krzyżówki, tracze, cyraneczki, łabędzie obu gatunków, a nad głową patrolujące jastrzębie. Czasem zalatują tu czaple. Miejsce jest po prostu niezwykle. 



Wakacje na rozlewisku

Usiadłszy na pniu powalonej brzozy, zatracam poczucie upływającego czasu. Czerpię z natury niecodzienny spokój.











Leśne torfowisko

W marcu i kwietniu, podczas pogodnych dni, słychać ogłuszający rechot żab. Dobiega nie tylko z bobrowych stawów. Za kolejną moreną, ograniczającą prawą dolinę, skrywa się niezwykłe torfowisko. Zostało odsłonięte przez drwali, którzy wycięli szmat lasu, pozostawiając jednak kępę dorodnych świerków. Część z nich już obumarła. Wyschnięte drzewa stały się  schronieniem dzięciołów, sójek, kowalików, rudzików… 




Labirynt

Na stokach poręby wyrósł młody zagajnik, maskując pniaki po wyciętych świerkach i sosnach. Wszedłszy na nie, fotografuję przedziwnej urody oparzelisko. Między kępami wysokiego mchu i wodnej trawy kręcą się perkozki, pozostawiając w kożuchu wodnej rzęsy rysunki zabawnie pokręconych ścieżek.





Rozlewisko bobrów

Uwielbiam przychodzić na morenę. Świadomość bliskości wsi pogłębia uczucie zdumienia towarzyszące obserwowaniu tych malowniczych kątów. Brzegiem rozlewisk prowadzi ścieżka wydeptana wspólnym wysiłkiem zwierząt i ludzi. Trzeba wciąż patrzeć pod nogi, by nie wpaść po kolana w pozostałości po korytarzach do nor bobrów. Wejścia są zamaskowane przez przesuszoną darń, która zdradliwie ustępuje pod nogami. 




Drugi brzeg

Lepiej omijać naniesione przez bobry maskujące gałęzie lub wykroty podkopanych brzóz, które nie potrafiły oprzeć się naporowi silnych wiatrów. 











 
Widok z bobrzej nory
 
Na salonach
 Gdzieś dalej na zakolu ścieżka znika w zielonej mierzwie pokrzywy, trawy, trzciny... Tam już nie sposób iść. Zaczyna się grzęzawisko. W podtopionych krzakach, które porastają zalane łąki, widać zamaskowane oczeretami i trzcinami bobrowe tamy, opaski, a pod drugim brzegiem samotne żeremie.

Lato leśnych ludzi

Nasyciwszy oczy widokiem tych niecodziennych zakamarków, wracam na grzbiet moreny. Znikająca droga (mało kto z niej korzysta) wiedzie wzdłuż coraz bardziej malowniczych dolin. Ta z lewej traci swój uporządkowany charakter. Minąwszy ostatnią ambonę, ustawioną w kępie łęgowych drzew, do której prowadzi ścieżka opadająca z końca biskupiej alei przez zachaszczony las, strumień wpływa w wąwóz pomiędzy stokiem malowniczej poręby za wodą i zboczem mojej moreny.
Matecznik

Bobrowe stawy prawej doliny, kuszące otwartością przestrzeni między ścianami sosnowego boru po obu stronach, ustępują bagiennej mierzwie wodnych zarośli: oczeretów, tataraku, trzcin, bujnych turzyc. Grzbiet moreny wznosi się tutaj najwyżej, a potem łagodnie opada ku podmokłym, zakrzaczonym brzegom. Pod osłoną młodych świerków, sosen, jałowców, wawrzynka wilczego łyka, olch, wodolubnych krzaków… pleniących się pod masztowymi drzewami, skradam się ku zaczarowanej polanie, w zaroślach której spotykam jelenie, dziki i sarny. W nich czują się bezpiecznie. Jedno, że dzików nie widać. Za to je słychać, gdy biorą kąpiel, rozpychają zielsko, czochrają boki i grzbiety o konary zalegające błotną breję. Stąd nie widać wody, z wyjątkiem mętnej toni bałdzkiego strumienia podmywającego skraj poręby. Dalej oglądam wyspę z sosnami, olchami, brzozami, świerkami opatulonymi chmurą leszczynowego listowia. W kwietniu zdobią ją krzaki kaliny i czeremchy okryte welonami białych kwiatków rozsiewających upojny zapach.

Czujne oczy

Któregoś sierpniowego dnia zaprosiłem przyjaciela na fotograficzny spacer o świcie. Zakątek – ledwie zeszliśmy drogą spod cmentarzyka przy bramie na biskupią aleję – nie szczędził wrażeń. Prawdziwe safari przeżyliśmy jednak dopiero na końcu moreny, po żmudnym i cichym schodzeniu nad szuwary ścieżką zwierząt w plątaninie leśnego gąszczu. Przyjaciel dotarł pierwszy do starego jałowca, gdy ja walczyłem ze zmianą obiektywu. Poradziwszy sobie chciałem podejść. Nagle osadził mnie stanowczy szept:
- Stój!
Zamarłem. Gestykulacją rąk wskazał coś przed sobą.

Tutaj mi dobrze

Najwolniej i najostrożniej, jak potrafiłem, stanąłem obok. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłem w mierzwie turzyc przy krzaczku zamaskowany łebek sarny. Rozglądała się czujnie. Nas nie mogła dostrzec, patrząc pod słońce. Zaczęliśmy fotografować. Dźwięki migawek zagłuszyła ukochana natura. Ptactwo kwiliło intensywnie, chociaż okres lęgów dobiegł końca. 




Jelenie w świerkach

Przez świerkowy młodniak za strugą przedzierały się dwa jelenie z wyrośniętymi już rogami w scypule. 









Spacer w mateczniku

Po prawej stronie hasały dziki, wystawiając kanciaste łby i bure grzbiety ponad wybujałą trawę… Krótko  mówiąc:
- Działo się.
Wstrzymywaliśmy oddech. Serca kołatały w piersiach … Zwieńczeniem sceny był niespodziewany atak jastrzębia na jakieś zwierzątko ukryte w trawie.
Sarna w końcu odeszła w głąb polany, pozwalając nam wreszcie wygasić emocje.


Październikowy bukiet

Mimo bliskości Przykopu, długo szukałem dojścia do matecznika obu dolin. Podczas pierwszej próby dotarłem jedynie do skrajnych domów w Kopankach, straciwszy orientację w lesie. Tam zobaczyłem świeżą porębę. Poszedłem w jej odległy zamglony koniec, mijając przepiękny bukiet nieznanych mi jesiennych kwiatów, rozkwitłych w koleinach drogi rozjeżdżonej przez ciągniki. Trafiłem na stromy stok zarośnięty masztowymi sosnami, a w dole między ich konarami ujrzałem przebłyskującą taflę wody na trzęsawisku. Zszedłszy ścieżką wydeptaną przez zwierzęta, gdzieniegdzie ześliznąwszy się po mokrych liściach zalegających na czapach mchu, usłyszałem niezwykłą październikową ciszę i sfotografowałem pięć żurawi, które niczym duchy wypłynęły spomiędzy drzew przesmyku, zaniosły się klangorem, nienaturalnym z powodu oblepiającej wszystko mgły, zawróciły zatoczywszy obszerny krąg nad mokradłem i zniknęły tam, skąd przyleciały. Podążając za nimi, zobaczyłem ambonę pod olchami, za nią mokre i zryte przez dziki poletko z odsłoniętą czarną ziemią o kwaśnym zapachu. Próbowałem podejść do strumienia, ale napotkawszy trzęsawisko, zrezygnowałem. Nieco dalej dolina zwęża się, jej wnętrze zagarnia bujny ols i łany turzycy. Grunt pod nogami zaczyna się podejrzanie uginać. Zawróciłem na zbocza doliny wzdłuż ściany młodego lasu zarastającego porębę i pod masztowe sosny.
Podczas drugiej próby zszedłem z tej samej poręby wąwozem i skierowałem się w przeciwną stronę. Nie ujrzałem wtedy żadnych zwierząt. Brzeg mokradła doprowadził do strumienia, który niesie wodę z pól Przykopu i Nowej Wsi. Wpływa w wąwóz o stromych ścianach, pod chmury leszczynowego i grabowego listowia, pod zbite gałęzie olch, pod sklepienie z wyniosłych sosen i świerków. Ścieżka obok wspina się po ścianie wąwozu. Kiedy na nią wszedłem, straciłem z oczu strumień szumiący w korzeniach i kamieniach zalegających piaszczyste dno. Spłoszyłem jelenie brodzące w jego nurcie. Nie zobaczyłem ich. Usłyszałem jedynie chlupot wody, roztrącane gałęzie i łamany chrust. Dotarłem potem do pierwszych zabudowań w Kopankach.

Owo jedyne, dogodne przejście przez podmokłą dolinę w kierunku Bałdy Pieca odkryłem dopiero podczas trzeciego spaceru. Dzisiaj jest objęte zakazem wstępu z powodu ustanowienia przez nadleśnictwo w Jedwabnie ostoi czarnego dzięcioła. 
Kąpielisko bobrów

Próbowałem najpierw zejść w dolinę, korzystając ze ścieżki wzdłuż strumienia z pól i pastwisk między Bałdami a Jeziorem Gim. Wkrótce utknąłem w chaszczach, więc zawróciłem na drogę do Łajsu przez Bałdy Piec. Dopiero za rozległymi łąkami wszedłem na morenowy szlak. Przed ostatnim obniżeniem moreny, korzystając z jesiennej suszy, przeprawiłem się przez błotniste przewężenie prawej doliny (co za urokliwy kąt) wprost na nagą wówczas porębę – księżycową od barwy siwego piasku po zdarciu wierzchniej warstwy runa i ściółki podczas wywożenia wyciętych drzew. Dzisiaj porębę zarosły kępy bujnej trawy, dzikich jeżyn i krzewów, otulające sadzonki sosen i świerków. Niebawem poręba utraci swój niecodzienny charakter. Kiedy już myślałem, że zabłądziłem, mijając mnóstwo grzybów w poszyciu starego boru, trafiłem na rozjeżdżoną drogę, która doprowadziła mnie do przepustu ulokowanego w przewężeniu doliny. To właśnie było owo przejście, którego mozolnie szukałem, żeby bez przeszkód móc wędrować nad jeziora ciągnące się od Tylkowa aż po Dłużek, objęte już opieką nadleśnictwa w Jedwabnie.

Rozlewisko widziane z grobli

Dochodząc do owego przejścia, słyszę plusk wartkiej wody. Ów dźwięk intryguje za każdym razem, więc wspinam się na wysoką groblę po ścieżce wydeptanej przez zwierzęta. Spod starych sosen lustruję panoramę bobrowego rozlewiska utworzonego przez pracowicie wzniesioną tamę, spinającą pochyłości doliny, w miejscu, gdzie zbiegają się obydwa strumienie: większy z pól od Bałdy i łąk obszerniejszej, poddanej użytkowaniu rolnemu doliny, mniej obfity z mokradeł doliny bobrów. Za długą tamą jest leśna wyspa, na zdjęciu po lewej stronie. 


Czarny bocian nad groblą

O wschodzie słońca światło oświetla jedynie wierzchołki drzew przede mną. Cisza tego miejsca uwodzi. Wzmaga wszelkie odgłosy lasu. Czarne bociany rozpoznaję po szeleście rozpostartych skrzydeł. Są niezwykle czujne i obdarzone bystrym wzrokiem. Choćbym nie wiem jak ukrywał się pod gałęziami swojej ulubionej sosny, zawsze mnie wypatrzą, nie dając szans na dobre zdjęcie. To jedyne, jakie mam. Kodak nie podołał warunkom.





Woda dopiero wzbiera przed nową tamą

Dopóki rozlewisko nie zarośnie wiosenną szatą, bez trudu obserwuję nurogęsi w godowych popisach, wszędobylskie czarne kury, dzikie kaczki, perkozy gniazdujące wśród wysuszonych ubiegłorocznych turzyc i trzcin.









Hydrotechniczna kaskada bałdzkiej strugi

Poręba nad rozlewiskiem

Strumień z prawej strony ginie za uschniętymi brzozami w zaroślach wierzby i łozin. To zatoczka otoczona podmokłym lasem. Dalej jest otwarta poręba z samotnym dębem jakimś trafem oszczędzonym przez drwali. W świetle słońca poręba jest malownicza i dostępna, póki nie zarośnie paprociami, kłującą jeżyną, malinami, mnóstwem ziół. Między skibami odwalonej pługiem ziemi, między sadzonkami i samosiejkami sosen, modrzewi, świerków, grabów widać mnóstwo tropów jeleni i saren. Miejsce upatrzyły sobie borsuki i urządziły podziemne legowisko z kilkoma wyjściami. Porębę z jednej strony ogranicza ściana wyniosłych lip i sosen za nimi, z drugiej las zwężający prześwit doliny i zarośnięty u spodu gąszczem leszczyn, jałowców, grabów, krzaków czeremchy, dzikiego bzu. 

Pójdę już sobie

Gąszcz jest tak nieprzenikniony, że spłoszywszy kiedyś koziołka, zobaczyłem, jak nieporadnie stanął przed mierzwą i zastygł w bezruchu. Tak bał się wykrotów skrytych w chaszczach tego miejsca. Wycofałem się, by oszczędzić mu panicznego strachu. Za tym gąszczem widać dalszą część doliny ze strumieniem, kępą drzew na pagórku skrywającą ambonę myśliwską. Matecznik na pierwszy rzut oka zdaje się tkwić w czeluściach jakiegoś boru, tymczasem od wsi dzieli go jedynie pas sosen i świerków o nieprzyjaznym poszyciu. Próbowałem kiedyś pójść na skróty, więcej tego nie zrobię, wyszedłszy z podartą kurtką. W wyższym miejscu poręby pod lasem rośnie samotne drzewo z wielkim gniazdem na konarach – wnosząc po kształcie, chyba, czarnych bocianów, tyle że ku mojemu zmartwieniu opuszczonym.

Rozlewisko za wzgórzem

Lewa odnoga rozlewiska jest węższa i znika za wyniosłym sosnowym borem. Żeby do niej podejść, trzeba opuścić groblę, obejść fragment lasu duktem wspinającym się na grzbiet wzgórza, a potem cicho zejść nad rozległe mokradło u stóp łagodnego stoku, który tutaj opada w torfowisko. 








Topielisko
Żurawie wiosną

W rozległych zaroślach gniazdują żurawie. Odwiedzając je wczesną wiosną, mogę liczyć na tańce godowe. Jeśli zachowam ostrożność i nie wychynę spoza szerokich pni masztowych sosen, wstąpią na scenę łąki pod brzozami, uniosą skrzydła i będą krążyć wokół siebie, przestępując z nogi na nogę, unosząc się zalotnie nad ziemią... Spektakl wciągnie, zafrapuje. Aparat fotograficzny będzie grzać się w dłoniach… z emocji. Po wykluciu się piskląt żurawie będą czujniejsze i nieskore do tanecznej aktywności.




Polanę często nawiedzają jastrzębie. Może dlatego, że w widłach rozlanych strumieni i w kałużach mokradła gniazduje dzikie ptactwo. Schodząc skrajem poręby ku rozlewisku, często płoszę sarny, które tutaj polegują między paprociami i na mchu. Pod masztowymi sosnami otulonymi przez bujne leszczyny znajduję wiele placków rozgarniętej do suchego piasku ściółki. Zwierzęta uciekają zwykle ku wodzie, przeskakują przez leniwy strumień na drugi brzeg, w zbawczy las na morenie. Bobrów, mimo starań, tutaj jeszcze nie spotkałem. Trudniej je namierzyć niż w rozlewiskach wyższej części doliny. Zbyt wiele tu zarośli skrywających lustro wody wypełniającej wydeptane ścieżki nurtu, kałuże, drobne stawy, podwodne wejścia do nor…
Czarne bociany też tu podlatują. Zakątek im sprzyja. Mokradło, strumienie, bujne łąki wokół to istna spiżarnia ukryta przed ludzkimi oczyma. Nie próbuję tam wchodzić. W pełnym słońcu epatuje wiosenną zielenią albo bogatymi odcieniami jesieni. Latem panuje skwar spotęgowany utrudnionym przepływem powietrza w dolinie.

Pasę się, a co.

Pod osłoną lasu można podejść jelenie, które często schodzą ku wodzie, by posmakować bujnej trawy. Zachowując spokój i ciszę, skradam się nisko wyżłobioną w piachu drogą, pod osłoną jej poboczy i bujnych zarośli. Jelenie zwykły wchodzić między sosny i świerki pozostawione przez drwali na wzniesieniu, a kiedy się z owej kępy wynurzą, są pięknie oświetlone przez wschodzące słońce. 





Widzę cię.

Przy odrobinie szczęścia dają się fotografować z drogi, póki nie zwietrzą zapachu, albo nie usłyszą migawki. Zdjęcia emanują nieodgadnionym nastrojem, kiedy ciszę pogłębia mgła osadzająca na roślinach grubą warstwę srebrzystej w świetle wczesnego słońca rosy.









Na końcu księżycowej niegdyś polany, pod linią energetyczną, sfotografowałem po raz pierwszy w życiu wilka. Mój aparat cyfrowy, Kodak, który zmotywował mnie bardziej do warmińskich i mazurskich wędrówek, nie poradził sobie niestety z odległością i kontrastem głębokiego cienia z jaskrawymi plamami słonecznego światła. Wilk szedł ku mnie po zacienionej stronie drogi. W duchu liczyłem, że podejdzie bliżej. Był jednak czujny. Zdążyłem zrobić raptem trzy rozmyte zdjęcia, gdy zniknął wśród drzewek grabiny.

Jelenie na księżycowej porębie

Z ambony na wzniesieniu, do której mozolnie podchodzę, depcząc sypki piach wymytej deszczem stromej drogi, oglądam przykuwający spektakl natury, pełny pasących się w oddali jeleni na skraju rozbuchanej zieleni lasu; przelatujących kluczy łabędzi krzykliwych; dziczych watach przemierzających podmokłe kotliny poprzetykane pagórkami; jastrzębi krążących pod chmurami i zanoszących się przenikliwym krzykiem…



Żurawie na porębie

Pewnego dnia zasiadłem na ambonie, by znowu fotografować znane mi obrazy w świetle słońca wstającego nad ścianą sosen za polaną. Z głębi lasu dobiegał warkot ciągnika do transportu dłużycy. Ów hałas wypłoszył parę żurawi, które wyszły wprost pod ambonę. Ptaki nieśpiesznie spacerowały, przeszukując jagodziny, dziką jeżynę, wrzosy; przeglądając kępy rośnej trawy; zaglądając pod krzaki i samosiejki brzóz i sosen. Dźwięk migawki ginął w hałasie zbliżającej się maszyny. Gdy ta pojawiła się między pniami drzew, żurawie niechętnie odleciały nad bobrowe rozlewisko. Kierowca, spostrzegłszy mnie z aparatem w ręku, zaczął przepraszać. Pocieszyłem go:
- Dzięki panu zrobiłem chyba najpiękniejsze zdjęcia żurawi.


Z wizytą u bobrów

Rozlewisko widziane z grobli wydaje się innym miejscem niż oglądane z północnego końca moreny. Przez lata żyłem w przeświadczeniu, że to dwa odrębne zakątki. Wszystko przez leśną wyspę między groblą i tamą bobrów a czołem moreny. Dopiero porównywanie zdjęć zrobionych na przestrzeni lat uzmysłowiło mi, że patrzę wciąż na to samo miejsce, a jedynie punkt widzenia zmienia pozornie topografię.





Ta grobla to chyba najciekawsze miejsce na morenowym szlaku. Dzięki niej udało mi się najwdzięczniej sportretować jelenie, które zbłądziły w mierzwę zarośli u podnóża bobrowej tamy. 









Krępujące ruchy zarośla nie pozwoliły im raptownie uciec. Musiały przejść przez tamę, mozolnie przedrzeć się przez sięgający grzbietów dywan pokrzyw, trzcin, tataraku, mozgi trzcinowatej, barszczu, wierzbowych łodyg, wejść na wyspę i pod jej osłoną umknąć w dalsze kąty matecznika.





Widzę ciebie


Zdjęcie jeleni odchodzących za świerki i sosny wyspy za każdym razem, gdy na nie spojrzę, wywołuje we mnie całą gamę uczuć od tęsknoty za lasem po wzruszenie podobne wrażeniom towarzyszącym oglądaniu pejzaży Juliana Fałata. Jakbym przenosił się w odległą sarmacką przeszłość.







Stąd zawsze wracam z bagażem pełnym wrażeń, żegnany niekiedy przez krogulce trzymające wartę na suchych sosnach. Zły nastrój poprzedniego dnia, jeśli dokuczy, staje się nieistotny. Las podnosi na duchu. Przywraca myślom czystość, klarowność, prostotę. Uskrzydla.

4 komentarze:

  1. Jeden z tych byków nałoży piękne poroże mimo młodego wieku - super! To prawdopodobnie nie jest jastrząb, szkoda, że nie widzę detali ale jastrząb przystosowany do poruszania się w środku lasu ma krótkie skrzydła, których lotki nie zakładają się poniżej sterówek w pozycji siedzącej. Gdybym miał zaryzykować, stwierdziłbym, że to sokół! Świadczyć o tym może też wyraźne przejaśnienie na policzku, którego jastrzębie nie mają. To oczywiście tylko tam moje "dywagi". ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych ptaków latało wtedy z pięć. Za cholerę nie mogłem ich rozpoznać. Były na granicy zasięgu obiektywu. Na sokoła wędrownego to chyba jednak były za małe. Wydawały zaskakująco melodyjne głosy. Może to kobuzy?

      Usuń
  2. to najprawdopodniej kobuz, tym bardziej jeżeli było ich jak piszesz więcej, bo to dla nich typowe.

    OdpowiedzUsuń
  3. B. mi się ten tekst spodobał. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń